Rzepnar – Bodliński to wcale nie nowy duet uderzeniowy, któremu powierzono zadanie rozbicia nienawistnej im, obecnej pisowskiej władzy. To dwaj zaprzysięgli (śluby na wierność złożyli już na początku lat 90.) zwolennicy III RP w wersji Platformy Obywatelskiej, czyli mieszanki dawnej Unii Wolności z Kongresem Liberalno-Demokratycznym, postkomunistycznym SLD i nowo utworzonej rok temu zbieraninie o tych samych bądź podobnych interesach, co dwie pierwsze formacje polityczne, ufarbowanej, choć lepiej powiedzieć upudrowanej, na Nowoczesną.
Czasami mylą mi się nazwiska tego duetu. I wtedy prezesa Trybunału Konstytucyjnego nazywam Rzepnar zaś Rzecznika Praw Obywatelskich Bodlińskim. Ta pomyłka nie jest wynikiem mojego niechlujstwa ani też całkowitym dziełem przypadku. Dlaczego? Jestem prawie pewien, że gdyby dziś zamienić stanowiskami obydwu tych dżentelmenów, to w sposobie pełnienia swoich funkcji nie dostrzeglibyśmy żadnej różnicy między jednym a drugim.
Postawa Adama Bodnara jako prezesa Trybunału Konstytucyjnego nie odbiegałaby w niczym od dzisiejszego zachowania prof. Andrzeja Rzeplińskiego, zaś Rzepliński w roli RPO powielałby dokładnie dzisiejsze postępowanie Bodnara.
Dodatkowym elementem nie tyle usprawiedliwiającym, co uzasadniającym ten rzekomy zabieg językowy jest fakt, że prof. Andrzej Rzepliński nieco ponad dziesięć lat temu był wysuniętym, a następnie popieranym przez Platformę Obywatelską kandydatem na Rzecznika Praw Obywatelskich. Ale mimo że był jedynym kandydatem, przepadł w sejmie w głosowaniu.
Za to kilka lat później udało się Platformie przeforsować go na stanowisko sędziego w Trybunale Konstytucyjnym. Dzięki temu dziś Platforma zbiera owoce swojej politycznej mądrości czy też raczej przebiegłości.
Prof. Rzepliński dzięki swojemu stanowisku jest dziś najbardziej wysuniętą jednoosobową placówką bojową Platformy w walce z PiS. Zarazem stanowiącą największe zagrożenie.
O wiele bardziej niebezpieczną niż tzw. opozycja polityczna razem wzięta – Platforma, Nowoczesna i PSL.
Byłoby ślepotą nie dostrzegać obecnej roli prof. Rzeplińskiego jako sabotażysty numer jeden, zagrażającego obecnemu rządowi i bagatelizować jego obecną rolę w nadmuchiwaniu europejskiego balonu nieprzychylności wobec Polski.
Nieczyste chwyty rzecznika
Ale przecież i Adam Bodnar szef podobnie reprezentatywnej dla oceny stanu praworządności w Polsce instytucji jak Trybunał Konstytucyjny, jakkolwiek w nieco innym wymiarze, robi wszystko, co może, aby przedstawić zdeformowany, a tym samym fałszywy i niekorzystny dla PiS obraz przemian w Polsce.
Okoliczności towarzyszące jego wyborowi nie pozostawiały wątpliwości, jaką rolę będzie on pełnił, sprawując swój urząd. Mianowicie, że rola rzecznika szarych obywateli to tylko zasłona dymna dla jego prawdziwej działalności, którą będzie wspieranie Platformy w sferze politycznej. To wsparcie, jak pisałem blisko rok temu, będzie miało specjalny charakter. Już wtedy pierwsze oznaki wskazywały, że Bodnar będzie „gilotyną ścinającą PiS”.
Nietrudno było to przewidzieć. Od początku jego starań o objęcie urzędu RPO towarzyszyły nieczyste chwyty. Przede wszystkim sam Bodnar rozgłaszał fałszywe wiadomości, jakoby był kandydatem społecznym. Zastosował propagandowy wybieg, wymyślony wcześniej przez sztab wyborczy Bronisława Komorowskiego.
Wszyscy wiedzieli, że jest kandydatem Platformy Obywatelskiej, podczas gdy sam ówczesny prezydent forsował legendę o sobie jako kandydacie wszystkich postępowych sił społecznych. Przecież Donaldowi Tuskowi jako ważnemu funkcjonariuszowi Unii Europejskiej nie wolno było aktywnie uczestniczyć w kampanii wyborczej. Jednak wbrew temu ograniczeniu oficjalnie poparł kandydaturę Komorowskiego, co tylko pokazywało jakie jest jego prawdziwe zaplecze polityczne.
W skrócie można powiedzieć, że kandydatura Bodnara na RPO była popierana z taką samą intensywnością i determinacją jak Komorowskiego w wyborach na urząd prezydenta. Chcąc za wszelką cenę uniknąć porażki, jaka zdarzyła się przed dekadą podczas pamiętnego wyboru na RPO prof. Rzeplińskego, premier Kopacz wymusiła na posłach PO dyscyplinę partyjną.
Zastosowała groźbę najbardziej skuteczną wobec parlamentarzystów – karą za złamanie dyscypliny będzie niewstawienie na listy wyborcze do Sejmu. Temu szantażowi uległa nawet Urszula Augustyn, która wcześniej zażegnywała się, że jako osoba wierząca z pewnością nie zagłosuje na Bodnara. Nie mam zamiaru jej tego wypominać. Chcę tylko powiedzieć, pod jaką presją polityczną znajdują się parlamentarzyści Platformy, skupiającej rzekomo środowiska zróżnicowane pod względem światopoglądowym, w tym katolickie. Dziś już widać, że to – mówiąc językiem obecnego młodego pokolenia – tylko ściema.
Z prądem poprawności
Podobne kłamstwo wprowadził do swojej kampanii Adam Bodnar. Za jakąś ogromną, dla naiwnych i nie znających istoty – imponującą liczbą organizacji pozarządowych popierających Bodnara stały niemal wyłącznie środowiska LGTB, multiplikujące się w dziesiątki miniaturowych organizacji i fundacji. Owszem udzieliły one Bodnarowi poparcia, widząc w nim swojego rzecznika, który podobnie jak te środowiska będzie dążył do dominacji środowisk mniejszości seksualnych nad populacją ludzi heteroseksualnych.
To nie jedyny mocny grunt Adama Bodnara, który buduje wysoką pozycję w hierarchii przydatności obecnego RPO w obronie III RP.
Swego czasu, gdy prowadzona była wredna nagonka na dwóch historyków – Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka – autorów słynnej książki o współpracy Lecha Wałęsy z SB, dołączył do niej Adam Bodnar. Wypowiedziana się w imieniu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka opinia Bodnara harmonijnie współbrzmiała z potokiem inwektyw i pomówień pod adresem obydwu historyków. Dziś po ujawnieniu materiałów w domu Czesława Kiszczaka niedawna opinia Bodnara potwierdza tylko, że zawsze płynął on z prądem poprawności III RP.
A czasami, jak prawdziwy prymus, nawet ten prąd wyprzedzał. Postanowił rozesłać do instytucji naukowych donosy na autorów książki. Z zaleceniem, aby sprawdziły one jakość warsztatu naukowego oraz zwróciły uwagę na etyczną stronę działalności historyków.
Teraz jego akcje poszły zdecydowanie w górę. Składa donosy do europejskich instytucji. Na ręce ich dostojnych przedstawicieli, przyjeżdżających na inspekcję, aby sprawdzić, czy w Polsce nie jest deptana demokracja i czy nikt nie dławi w Polsce wolności słowa. Bodnar składa donosy nie, jak przed laty na dwójkę historyków, lecz na rząd polski. Na partię władzy. Na Polskę.
A satysfakcja nieporównywalnie większa niż kiedyś.
autor: Jerzy Jachowicz
źródło: gazeta Obywatelska