Sejmowa debata w sprawie statusu sędziów Trybunału Konstytucyjnego (5 października 2016 r.) ma oczywiście drugie dno, a właściwie nawet trzecie dno. I nie chodzi o praworządność czy demokrację – jak to próbują przedstawiać prezes TK Andrzej Rzepliński czy były prezes Jerzy Stępień.
Drugie dno polega na tym, że w ostatnią fazę wchodzi starcie o to, kto obejmie funkcję prezesa Trybunału Konstytucyjnego po Andrzeju Rzeplińskim. Chodzi o to, czy będzie to sędzia z namaszczenia prezesa Rzeplińskiego i obecnej opozycji, czy też nastąpi zmiana i władza nad TK przynajmniej częściowo wymknie się z rąk dominującej obecnie w trybunale różowo-czerwonej koalicji. W szerszym sensie chodzi o to, czy obecnemu układowi w TK uda się zatrzymać zmiany, jakie wprowadzają rząd Beaty Szydło oraz parlamentarna większość PiS. Dlatego zwolennicy starego układu w kraju i za granicą mobilizują siły, aby utrzymać – przede wszystkim poprzez prezesa TK – kontrolę nad przyjmowanym przez parlament ustawodawstwem. Obecna większość z prezesem z nadania Andrzeja Rzeplińskiego może je po prostu wysadzić w powietrze
Kiedy PiS przedstawiło projekt nowej ustawy dotyczącej statusu sędziów TK, prezes Andrzej Rzepliński wyraźnie zdenerwowany skomentował to dla PAP w ten sposób, że nie rozumie, po co w ogóle takie propozycje przygotowano. Problemem jest to, iż Andrzej Rzepliński jest jedną z tych osób w Polsce, które akurat rozumieją to najlepiej. Rozpoczęcie przez posłów PiS procedowania nad nowym prawem o TK jest przede wszystkim realizacją zmian zapowiedzianych w tzw. raporcie komisji Majchrowskiego (od nazwiska prof. Jana Majchrowskiego, szefa zespołu powołanego przez marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego). Ale jest też reakcją na zamiar „ustawienia” wyboru nowego prezesa TK poprzez zakwestionowanie konstytucyjności art. 16 obowiązującej obecnie ustawy o TK (z 22 lipca 2016 r.).
Wbrew pozorom, wojna z PiS w sprawie Trybunału Konstytucyjnego nie zaczęła się dopiero rok temu. Obecnie jesteśmy świadkami jej drugiej odsłony. Do pierwszego starcia doszło w latach 2005-2007. Dziś na czele antyrządowych oddziałów w kraju stoi Andrzej Rzepliński, podczas gdy w trakcie pierwszego starcia dowódcą był Marek Safjan. Obecnie Safjan, sędzia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, wspiera Rzeplińskiego i koordynuje wsparcie z zagranicy. Kiedy w 2005 r. PiS wygrało wybory, nic nie wskazywało na to, że nie będzie rządzić do końca kadencji, czyli do listopada 2009 r. A w tym okresie w trybunale zwalniało się kilka miejsc po sędziach kończących dziewięcioletnią kadencję. W 2006 r. odchodzili Teresa Dębowska-Romanowska, Biruta Lewaszkiewicz-Petrykowska, Marek Safjan, Marian Zdyb, Wiesław Johann i Andrzej Mączyński, w 2007 r. – Jerzy Ciemniewski, zaś w 2008 r. – Jerzy Stępień. W perspektywie trzech lat zwalniało się osiem miejsc, czyli większość z piętnastoosobowego składu TK. I ta większość gwarantowała wybór „własnego” prezesa.
W tamtym czasie wybór prezesa był sprawą prostą. Ustawa o TK z 1997 r. stanowiła, że Zgromadzenie Ogólne przedstawia prezydentowi jako kandydatów na stanowisko prezesa tych sędziów, którzy kolejno uzyskali największą liczbę głosów. Wskazywano kandydatów, odbywało się głosowanie i dwóch z największą liczbą głosów stawało się pretendentami przedstawianymi prezydentowi. Zanim w listopadzie 2006 r. odszedł z TK ówczesny prezes Marek Safjan, przeprowadził zmianę regulaminu TK. Było to możliwe, gdyż większość stanowili wtedy wciąż nominacji postkomunistów oraz Unii Wolności. Utrzymano wprawdzie zasadę wyłaniania dwóch kandydatów na prezesa, bo to wynikało z ustawy o TK, ale wprowadzono nowe zasady głosowania. Wbrew logice ustawy każdemu z głosujących przypisano dwa głosy. Zamiast wybierać kandydatów na prezesa TK wprost z grona sędziów w jednym głosowaniu, wybierano ich po kolei. Co oznacza, że „grupa trzymająca władzę” w TK miała pełną kontrolę nad wyłanianiem kandydatów na prezesa. W latach 2005-2007 ówczesna większość sejmowa obsadziła sześć zwalnianych miejsc sędziowskich, gdyż Sejm rozwiązał się w 2007 r. I nie byli to wcale ludzie identyfikujący się z PiS czy trwale lojalni wobec tej partii. W efekcie stary układ zachował władzę w TK i przetrwał do wyborów parlamentarnych w październiku 2015 r.
Latem 2015 r., po wyborczym zwycięstwie Andrzeja Dudy, było już jasne, że PiS wygra wybory parlamentarne. I wtedy prezes Andrzej Rzepliński oraz posłowie PO przygotowali plan awaryjny. Nadano szybki bieg leżącej od 2013 r. w Sejmie ustawie o TK i tak ją zmieniono, by obsadzić miejsca sędziowskie zwalniane do końca 2015 r. Bez zmiany ustawy większość PiS obsadziłaby jesienią 2015 r. pięć zwalnianych miejsc, a potem te zwalniane w 2016 r. (przez Mirosława Granata i Andrzeja Rzeplińskiego), w 2017 r. (przez Stanisława Biernata) oraz w 2019 r. (przez Sławomirę Wronkowską-Jaśkiewicz). Do wyborów w 2019 r. w TK zasiadałoby więc dziewięciu sędziów wskazanych przez większość PiS. O planach prezesa Rzeplińskiego i polityków PO wiedział nowo wybrany prezydent Andrzej Duda, który prosił, by nie dokonywać zmian ustrojowych. Wiedziało też o tych planach PiS, a także o tym, że TK ma się stać redutą opozycji, z której będzie się kontrować i blokować plany nowego rządu, w tym przyjmowane przez Sejm ustawy. Dlatego jesienią 2015 r. wykorzystano manipulacje PO z wyborem sędziów „na zapas” i uznano go za „niemający mocy prawnej”. I wtedy do kontrataku ruszył Andrzej Rzepliński.
TK, który nie ma konstytucyjnych uprawnień do oceny wyboru sędziów przez Sejm, zaczął je sobie przypisywać. Orzekł o częściowej zgodności normy ustawowej o wyborze (dokonał kontroli abstrakcyjnej normy) i razem z opozycją przekonywał, że jednak trzech sędziów zostało w październiku 2015 r. wybranych poprawnie. W ten sposób TK i prezes Rzepliński przypisali sobie prawo oceny działań kreacyjnych Sejmu, czego konstytucja w żaden sposób im nie daje. W efekcie prezes Rzepliński zaczął blokować sędziów wybranych w grudniu 2015 r. przez Sejm, zadbał też o pomoc ze strony Rady Europy i różnych instytucji Unii Europejskiej. Pomogło mu w tym MSZ, zapraszając do Polski Komisję Wenecką. TK zaczął też po kolei uchylać ustawy o samym sobie przyjmowane przez większość PiS, chcąc oczyścić przedpole w związku z wyborem nowego prezesa. Niejako na zamówienie TK grupa posłów PO złożyła wniosek podważający zgodność z konstytucją normy określającej zasady wyboru prezesa. Obecnie grupa dziewięciu wtajemniczonych sędziów prowadzi mniej lub bardziej tajne narady oraz konsultacje, jak wybrać „swego” prezesa. Zastanawiają się, jak powtórzyć manewr prezesa Safjana z 2006 r. Wtajemniczona jest tylko „swoja” dziewiątka, zaś trzem sędziom wybranym przez większość PiS i dopuszczonym przez prezesa Rzeplińskiego do orzekania kolejne projekty potencjalnego wyroku doręczane są na kilka godzin przed naradami, aby nawet nie mieli czasu szczegółowo się z nimi zapoznać. Tyle że w ustawie z 22 lipca 2016 r. norma ustawowa dotycząca wyboru prezesa TK jest precyzyjna, więc sprawa nie jest prosta.
Wtajemniczona dziewiątka ma problem z zapisem ustawy z 22 lipca 2016 r., więc prowadzi różne działania piarowskie, żeby przygotować opinię publiczną na swoje manewry. Podczas ostatniej wizyty Komisji Weneckiej, Andrzej Rzepliński uzgodnił z jej delegacją, że w sprawie procedury wyboru prezesa będzie się wypowiadała tak jak on. I nie jest ważne, że kompletnie nie mieści się to w zakresie mandatu Komisji Weneckiej. Przyjechała ona bowiem po to, by sprawdzić, jak rząd w ustawie z 22 lipca 2016 r. o TK wykonał jej zalecenia z marca 2016 r. A w tamtych zaleceniach nie było mowy o sposobie wybierania prezesa TK. Już wiadomo, że Komisja Wenecka przedstawi w tej sprawie takie stanowisko, że wybory wedle zasad zawartych w ustawie z 22 lipca 2016 r. są niedemokratyczne, gdyż każdy sędzia powinien mieć tyle głosów, ilu jest kandydatów. „Swoja” dziewiątka sędziów TK podobnie orzeknie w wyroku z wniosku PO i Nowoczesnej. Pewne jest też manipulowanie regulaminem TK. A celem jest stworzenie takich zasad wyboru, które faktycznie wyeliminują z głosowania sędziów wybranych w grudniu 2015 r. Politycy PiS oczywiście zdają sobie z tego sprawę i chcą się temu przeciwstawić, co oznacza gorącą jesień i kolejne odsłony toczącej się od roku wojny.
Na koniec nadszedł czas na pokazanie trzeciego dna całej sprawy. A polega ono na tym, że w tym wszystkim chodzi także o skórę prezesa Andrzeja Rzeplińskiego. Spora liczba prawników, w tym bardzo utytułowanych i nie przepadających za PiS uważa, że Andrzej Rzepliński łamał prawo, robiąc to, co robił jako prezes TK. Gdy Rzepliński przestanie być prezesem TK przed odpowiedzialnością będzie go chronił immunitet, przysługujący także sędziom w stanie spoczynku. I tylko prezes TK może ten immunitet uchylić. Jest zatem bardzo ważne dla Andrzeja Rzeplińskiego, kto zostanie jego następcą. Ten „właściwy” utrzyma mu immunitet, „niewłaściwy” – niekoniecznie.
źródło: wpolityce.pl
fot: youtube