Gdyby ograniczyć zarobki i liczbę osób zatrudnionych w administracji, sporo zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy można byłoby przeznaczyć na rezydentów. Twierdzenie, że to inne pieniądze, bo przecież rezydenci dostają pensje bezpośrednio z ministerstwa, a szpital w pewnym sensie sobie wypracowuje pieniądze na zasadach kontraktu z NFZem, jest przekładaniem pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej. Nie sądzę, żeby to tak w rzeczywistości wyglądało. Lekarz często podczas dyżuru przyjmuje po 60-80 pacjentów. Administracja, która wymaga tego typu działań od lekarzy, nie pracuje tak ciężko— mówi ginekolog, anestezjolog, onkolog, prof. nauk medycznych Marian Gabryś w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: Od początku października trwa protest lekarzy rezydentów. Czy on jest zasadny?
Prof. nauk medycznych Marian Gabryś: Protest jest zasadny z wielu względów, przede wszystkim z tego powodu, że stopień nieprawidłowości w opiece zdrowotnej, do jakich po wielu latach doszło, przekroczył barierę frustracji młodych ludzi. Protestujący młodzi lekarze należą do ludzi wychowanych w wolnej Polsce. Być może stąd wynika taka determinacja w dążeniu do spełnienia ich żądań, które można wynegocjować w drodze rozmów. Z całą pewnością postulat dotyczący wzrostu nakładów na opiekę zdrowotną jest zasadny. Kraje, które podobnie jak Polska wychodzą z okowów komunizmu, przeznaczają wyższy odsetek PKB na ochronę zdrowia niż Polska.
Co pan sądzi o wysokości podwyżek, których domagają się rezydenci?
Trudno jest mi to ocenić. W pracy lekarzy, szczególnie w pracy lekarzy szpitalnych jest bardzo poważny, nierozwiązany od lat problem tzw. dyżurów. W tej chwili na mocy ustaleń unijnych czas pracy lekarza jest ograniczony. To bardzo dobre rozwiązanie. Pamiętam, jak w latach siedemdziesiątych dyżurowałem od godziny 7.30 przez całą dobę, a w kolejny dzień musiałem dalej pełnić swoją służbę. To było niewolnictwo w najczystszej postaci. Przymuszano mnie do pracy ponad siły nie wynagradzając adekwatnie za to. Nie wiem, czy rezydenci chcą podwyżki o 1000 zł czy o więcej, ponieważ informacje często bywają przekręcone. Z całą pewnością ci młodzi ludzie z pieniędzy, które otrzymują, nie mają czasu na naukę i odpoczynek. W ubiegłych wiekach wywalczono ośmiogodzinny dzień pracy. Człowieka nie powinno się dziś zatrudniać na zasadach niewolniczych. A zasady zatrudniania młodych lekarzy często przypominają niewolnictwo.
Problemu rezydentów nie da się rozwiązać bez wprowadzenia systemowych zmian w służbie zdrowia. Jak należy je wprowadzić, żeby zsynchronizowały się z całym systemem ochrony zdrowia?
Głębokich przemyśleń i głębokich zmian wymaga biurokracja opieki zdrowotnej. Z własnych doświadczeń widzę, że rozbudowanie struktur administracyjnych jest bardzo złe. Dyrektor szpitala klinicznego jest właściwie nieuchwytny w placówce i ma niemal dwucyfrową liczbę zastępców.
Tak wielu?
Celowo przerysowuję sytuację, ale niewiele odbiegam od prawdy. Gdyby ograniczyć zarobki i liczbę osób zatrudnionych w administracji, sporo zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy można byłoby przeznaczyć na rezydentów. Twierdzenie, że to inne pieniądze, bo przecież rezydenci dostają pensje bezpośrednio z ministerstwa, a szpital w pewnym sensie sobie wypracowuje pieniądze na zasadach kontraktu z NFZem, jest przekładaniem pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej. Nie sądzę, żeby to tak w rzeczywistości wyglądało. Lekarz często podczas dyżuru przyjmuje po 60-80 pacjentów. Administracja, która wymaga tego typu działań od lekarzy, nie pracuje tak ciężko.
Niektórzy twierdzą, że etos lekarza to przeszłość. Jak pan doktor porównuje etos lekarski wśród swojego pokolenia i w młodym pokoleniu lekarzy?
Zdecydowana większość młodych lekarzy jest etyczna i wysoce moralna, aczkolwiek charakteryzują się większym niż moje pokolenie zdecydowaniem i dobrze pojmowaną pewnością siebie. Skuteczniej walczą o swoje prawa, co budzi pewne oburzenie. Pojawiają się głosy mówiące, że jeżeli chcą, mogą wyjechać, takie głosy nie powinny mieć miejsca. Lekarz, żeby dobrze pracował i prawidłowo funkcjonował musi mieć przekonanie, że jest przygotowany do pracy, umie i potrafi podejmować często nagłe i poważne decyzje. Nie może być niezdecydowany i słaby. Młodzie lekarzy rezydenci mają większe możliwości podejmowania protestów niż my. W latach siedemdziesiątych protesty skończyłyby się bardzo szybko, lekarze znaleźliby się na bezrobociu i mieliby dodatkowe kłopoty związane ze znalezieniem zatrudnienia. Teraz na szczęście warunki są inne, kraj jest demokratyczny i prawo do zgromadzeń jest przestrzegane. Rzeczywistość jest trudna dla strony rządowej, ale może przyszedł czas na podjęcie pewnych bardziej radykalnych działań.
Czy propozycja złożona przez rząd, mówiąca o zwiększenie nakładów na służbę zdrowia do 6 proc. PKB jest satysfakcjonująca? Czy przyczyni się do zmniejszenia problemów w służbie zdrowia?
Myślę, że to dobra propozycja i powinna zakończyć protest, a uszczegółowienie postulatów innego rodzaju możliwe jest na poziomie wspólnej Komisji.
Pojawiają się głosy, że lekarze po ukończeniu studiów medycznych, jeżeli chcą wyjechać za granicę powinni płacić za edukację. Co pan profesor o tym sądzi?
Zasadne jest stwierdzenie, w którym spotkałem się w internecie i identyfikuję się z tym poglądem. Mianowicie rodzi się pytanie, dlaczego tylko lekarze mają ponosić koszty studiów. Takie roszczenia można stawiać wobec wszystkich, którzy ukończyli w Polsce studia i wyjeżdżają pracować zagranicę, np. wobec absolwentów studiów technicznych. Muszę jednak przyznać, że to dość trudne i dyskusyjne wydarzenie.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
źródło: wpolityce.pl