Auschwitz to było sanatorium w stosunku do tego co działo się w Bierkenau

Birkenau, pixabay.com

Utworzony przez Niemców obóz zagłady Birkenau na przedmieściach Oświęcimia jest symbolem ludobójstwa. Powstał w połowie roku 1940 roku, najczęściej trafiały tam transporty z Polski i Węgier. Niemcy takich obozów wybudowali w Polsce wiele. W Birkenau chcieli „ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską”. Więźniowie tego obozu Jan Trembaczowski i Ryszard Kordek, wspominają lata spędzone jako koszmar. Będąc w Sonderkommando cudem uniknęli śmierci. Ich pamięć jest szczegółowa, pomimo zburzonych niektórych obiektów jeszcze w 45 roku, wszyscy bezbłędnie je pokazują albo poszczególne miejsca, w których działy się nieludzkie rzeczy.

Oświęcim, czyli Auschwitz, to trzy obozy i nie zawsze o tym się mówi. Auschwitz I (Oświęcim) był pierwszym obozem, zamiennie mówiło się też macierzystym. Auschwitz II – Bierkenau (Brzezinka) dość szybko z obozu koncentracyjnego przekształcono go w obóz prawdziwej zagłady. Były tam komory gazowe i krematoria. Auschwitz III Monowitz (Monowice) to obóz pracy przymusowej.

Wspomnienia byłych więźniów przerażają. Niemiecka dokładność i porządek dają o sobie znać w każdym zdaniu ich opowieści. Mówią: wszyscy precyzyjnie wykonywali rozkazy, począwszy od komendanta obozu, na więźniach skończywszy. W międzyczasie panowała też SS-mańska samowola, jeśli w jakikolwiek sposób zabijali więźniów, nikt nigdy ich nie ukarał. Dlatego ci z Birkenaum mówili, że  Auschwitz I to sanatorium. To tam przyjeżdżały różne komisje, do tzw. obozu reprezentacyjnego. A tak naprawdę właściwy obraz obozu to Brzezinka. Dzień i noc palono ludzi, smród był okropny, nawet w promieniu 30 km wokół obozu. Słodko-gryzący dym nieustannie unosił się w powietrzu a słupy ognia z kominów wzbijały się na kilkanaście metrów.

Obóz to ciężka praca, robactwo i walka o przeżycie. Ciągle pamiętają potworny wieloletni głód, który zrozumieć może tylko taki człowiek który go przeżył. Myśmy nie potrafili o niczym innym myśleć. Ugniataliśmy kulki chlebowe aby nie zmarnować żadnej kruszyny. Wszyscy rozmówcy zgodnie potwierdzają, że warunki higieniczne, zagęszczenie, wyżywienie dziesiątkowały więźniów.  Przeżywali tylko najsilniejsi i najsprytniejsi.

SS-mani, kapo nieustannie nas bili. Trzeba było dobrze ich poznać, żeby wiedzieć kiedy paść i jak przyjąć kolejny pejcz. Lepiej było poświecić twarz, niż nerki. Poza tym ciągle mieliśmy świadomość gdzie jesteśmy, jak blisko do komory gazowej. Były cele głodowe. Tam silniejsi, ratując się jedli tych drugich, którzy już byli za słabi.

Każdy nowy transport wiązał się z bardzo ciężką pracą dla specjalnej grupy Sonderkommando. SS-mani co dwa, trzy miesiące wybierali około 300 młodych, zdrowych i silnych Żydów. Ich praca polegała na wynoszeniu trupów i przygotowywaniu „łaźni”  na kolejną grupę przeznaczoną go gazu. Inna grupa układała stosy do spalenia. Ponieważ wydolność pieców krematoryjnych była dla Niemców za mała, w ciągu doby mogli spalić tylko 10 tysięcy więźniów, więc aby zwiększyć moce przerobowe, obok pieców wykopano specjalne doły. Długie na około 10 metrów i głębokie do 2 metrów. Sonderkommando układało warstwowo ciała przetykając drewnianymi belkami, potem polewano je łatwopalnymi substancjami i podpalano.  Jak ogień był już duży, SS-mani nieraz wrzucali tam żywych ludzi, najczęściej niedołężnych, starców i dzieci. Zanim ich spalono, musieli sprawdzić czy nie mają schowanych kosztowności. Zawsze były. Obcinali i golili włosy. Niemcy niczego nie marnowali.

Czy można zapomnieć? Na pewno nie. Pewne obrazy wypiera się, ale siedzi w nas, wszystko. Przecież sami wsadzaliśmy ludzi do pieców, nieraz ręka drgnęła, bo na szufli był ktoś najbliższy.

Artykuł powstał dzięki pomocy Fundacji KGHM Polska Miedź

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj