Najpierw było tylko śmiesznie, teraz jest już tragifarsa: w Nowoczesnej, partii inteligentnych inaczej, kropka przed nazwą została postawiona już w chwili jej tworzenia. Takie widać było założenie animatora tej politycznej efemerydy, jej głównego „satyryka” Ryszarda Petru, i powoli zbliżamy się do ostatniego aktu…
Rzecz jasna, jak w każdym tego rodzaju politycznym spektaklu, ma to być kolejny akt twórczy, bo – jak głoszą co poniektórzy członkowie Nowoczesnej, na jej ruinach powstanie coś nowego z… „szansami na sukces”. Wynika z tego, że była drużyna Petru odkryła, iż dotychczas, poza wejściem do Sejmu, żadnego sukcesu nie odniosła. Po prawdzie, także samo zdobycie mandatów w parlamencie tym sukcesem nie było, albowiem wyborcami Nowoczesnej byli głównie wcześniejsi zwolennicy PO, zawiedzeni jej nieróbstwem w pierwszej kadencji, oraz aferami i skandalami w drugiej. Platforma nie wyciągnęła jednak z tego żadnych wniosków, ten sam stary garnitur jest nadal w użytku, a młodzi nie potrafią zdobyć się na gruntowne przewietrzenie jej Biura Krajowego przy ul. Wiejskiej. Nowoczesna miała więc szansę, ale dobrze, to już było. Najpierw były różne wesołe akty za sprawą jej głównego aktora, potem nastąpił damski pucz i przewodniczący od sześciu króli stracił tron na rzecz Katarzyny Lubnauer. Teraz Petru podobno odgrywa się na następczyni i, jak ćwierkają partyjne wróble, to on przyczynia się do ucieczki kolejnych ludzi z nowoczesnego „Titanica”.
W gruncie rzeczy Petru nie musi się specjalnie starać, skłóceni uciekinierzy nie maja ochoty dłużej tkwić w tym „szambie” (to nie moje określenie, lecz samych członków Nowoczesnej o sytuacji we własnym ugrupowaniu), w tym niektóre, byłe puczystki, jak Joanna Scheuring-Wielgus. Decyzje o porzuceniu partii podjęła następnego dnia po tym, gdy dostała… zakaz wypowiadania się.
„Odchodzę z .N ale nie odchodzę z polityki. Dzień dobry. I do przodu!”, oznajmiła wszem wobec na Twitterze, czego kierownictwo partii zabronić jej już nie mogło. Gdzie ten „przód”, jeszcze nie wie, ale ponoć „Rysiek” ma jakiś plan. W kwestii formalnej, przewodnicząca Nowoczesnej zaprzeczyła, jakoby Scheuring-Wielgus kazano trzymać języka za zębami: „Nie miała żadnego zakazu wypowiedzi. Co więcej, wczoraj proponowałam jej i Kornelii Wróblewskiej zorganizowanie wspólnej konferencji prasowej, ale nie była tym zainteresowana”, skwitowała Lubnauer na użytek mediów. Może to sobie panie posłanki kiedyś wyjaśnią, a może nie, bo właściwie i po co.
Co dalej z Nowoczesną? Przyszłość Nowoczesnej jest dziś tak samo pisana patykiem na wodzie, jak tajemniczego projektu utworzenia nowego ugrupowania przez byłych jej członków i Ryszarda Petru z brodą. Tymczasem dawne puczystki same wzięły się za włosy, a konkretnie posłanka Scheuring-Wielgus, która nigdy nie czuła estymy do Kamili Gasiuk-Pichowicz; powierzenie „myszce-agresorce” szefostwa klubu zostało wymuszone na pozostałych, nie trudno więc było przewidzieć, że prędzej czy poźniej dojdzie w nim do krachu. Tym bardziej, że Gasiuk-Pichowicz ma opinię osoby „emocjonalnej”, tzn. apodyktycznej, wybuchowej, kłótliwej, niezrównoważonej, a przy tym wszystkim nieudolnej. Dziś jeszcze wszystkie zwaśnione członkinie i członkowie zapewniają, że będą wspólnie pracować na ich… „projekt”, że nie będą uprawiać dywersji przed wyborami samorządowymi, w których Nowoczesna de facto startuje wespół w zespół z PO, a którą to wcześniej zamierzała utopić w łyżce wody, z wzajemnością zresztą.
Powody do zadowolenia ma jedynie Grzegorz Schetyna: dawni wyborcy jego partii, którzy w wyborach w 2015r. postawili na Nowoczesną wracają na stare śmiecie. Wprawdzie na dłuższą metę niewiele to daje, ponieważ Platforma Obywatelska nadal boryka się z aferami działaczy z jej świecznika i generalnie nic się w niej nie zmieniło, ale chwilowo być może jej słupki sondażowe podskoczą o jeden-dwa procent – żelazny elektorat to żelazny elektorat…
źródło: wpolityce.pl