Żale ks. Lemańskiego w „Newsweeku”: „Traktowali mnie jak zgniłe jajo. To był demonstracyjny ostracyzm. Wszyscy się odwrócili”

Pisaliśmy już o (nie)świątecznej okładce „Newsweeka” Tomasza Lisa. Okazuje się, że zawartość tygodnika wcale wiele nie różni się od opakowania. Natrafiliśmy bowiem na wywiad, którego udzielił ks. Wojciech Lemański, ostatnio słynący z politycznego zaangażowania – oczywiście po stronie totalnej opozycji. Co możemy powiedzieć po lekturze jego wypowiedzi? W skrócie tyle, że jest to jeden wielki żal do całego świata o to, co mu zrobiono. Oczywiście w sobie i w swoim działaniu żadnej winy nie dostrzega.

Ale po kolei. Zaczęło się od żali wylewanych na innych księży. Ks. Lemański przekonywał, że był to wręcz demonstracyjny ostracyzm, a najbardziej widoczny był podczas pielgrzymek.

Na pielgrzymce w 2014 roku byłem jeszcze w sutannie, ale księża traktowali mnie jak zgniłe jajo. Nie miałem gdzie nocować. Przygarnęli mnie porządkowi. Następnego dnia dostali za to opieprz od księży. Na każdym kroku próbowano mi udowodnić, że niby jestem księdzem, ale nikomu niepotrzebnym

— żalił się ks. Lemański, dodając, że już rok później, kiedy otrzymał suspensę, na pielgrzymce nie mógł znaleźć noclegu, a na jednej z parafii otrzymał kawałek podłogi przy toalecie.

To nie chodzi o to, gdzie, ale w jaki sposób. O upokorzenie

— przekonywał ks. Lemański, dodając, że w kolejnych latach na pielgrzymce wszystkie rzeczy niósł ze sobą, a na nocleg szedł do kolejnej wioski – nieraz dwa, a czasami siedem kilometrów dalej.

Kiedy suspensa została cofnięta, poszedł do kard. Nycza, by zapytać się, czy może iść na kolejną pielgrzymkę w sutannie. Ten zaprosił go do wspólnego odprawienia Mszy Świętej.

To nie chodzi o jakieś traktowanie ekstra, tylko o to, żeby widziano we mnie tego, kim jestem

— mówił urażony ks. Wojciech Lemański.

Z rozrzewnieniem wspominał swoją pierwszą Mszę odprawioną w parafii św. Andrzeja Boboli w Łodzi.

W tym momencie ludzie wstali i zaczęli klaskać. Pełen kościół ludzi, bo to była niedziela. Widzieliśmy się pierwszy raz. Popłakałem się. I pomyślałem – będzie dobrze

— powiedział Lemański, dodając, że po tylu latach musiał się trochę przyzwyczaić do noszenia sutanny i publicznego odprawiania Mszy.

Nie zabrakło jednak żali w kierunku diecezji, która – jego zdaniem – nie poczuwała się, by w jakikolwiek sposób go wspomóc, chociażby w opłacie składek czy rachunków. Zapewniał, że mógł liczyć tylko na pomoc parafian, którzy opiekę nad nim uważali za swój obowiązek.

Oczywiście nie mogło obejść się bez odniesień do polityki, której symbolem stał się Piotr Szczęsny – mężczyzna, który podpalił się przed Pałacem Kultury.

W tym roku, w rocznicę śmierci Piotra Szczęsnego, który podpalił się przed Pałacem Kultury, poprosiłem przyjaciół, aby w zamówili w jego intencji Mszę w warszawskim kościele na Piwnej. Pojechałem ją odprawić i powitał mnie młody ksiądz. (…) To była Msza w jednej z tych naszych polskich intencji. Byłem już ubrany w albę, gdy ten ksiądz podszedł i powiedział, że jestem proszony do telefonu. Dzwonił rektor aby powiedzieć, że nie mogę odprawić Mszy. Mam zakaz. Zdjąłem albę i poszedłem usiąść wśród wiernych. Podczas komunii ja i udzielający mi jej młody ksiądz mieliśmy łzy w oczach

— wspominał z rozrzewnieniem ks. Lemański.

Powiedział też, że kiedy zmarł jego ojciec, „zrodziła się w nim złość, że nie doczekał z ich winy”. Uraziło go to, że na jego pogrzeb nie przyjechali koledzy z seminarium, chociaż to niepisana tradycja.

Tym razem nie było nikogo. Wszyscy się odwrócili. Coś we mnie pękło. (…) Coś się dopełniło. Po co wyciągać rękę do ludzi, którzy udają, że mnie nie ma?

— naburmuszał się ks. Lemański.

Pytany o to, czy nigdy nie miał zwątpienia w sens bycia kapłanem, podkreślił, że to dla niego jedyna droga, a innej nie ma.

Nie mogło zabraknąć również pytania o to, co było dla niego wsparciem. Przekonywał, że były to momenty, w których czuł się potrzebny, a jednym z nich była sprawa Piotra Szczęsnego.

Odprawiłem za niego Mszę od razu, gdy dowiedziałem się o samopodpaleniu. Tak samo, jak odprawiałem moje samotne Msze za abp. Hosera, gdy dowiedziałem się, że trafił do szpitala.

Dodał, że takie sytuacje, jak telefon od żony Piotra szczęsnego uznaje za „telefon od Najwyższego”.

Kiedyś, jeszcze w seminarium, zaprzyjaźniony ksiądz powiedział mi: „Lemański, to, że tu jesteś, znaczy, że pan Bóg znalazł w Kościele jakąś dziurę, którą nawet takim jak ty można zapchać”. I do dziś czuję się takim klinem. Sam sobie tych dziur nie szukam

— stwierdził ks. Lemański.

Wygląda na to, że przeciwko ks. Lemańskiemu dogadał się cały świat, a on jest krystalicznie niewinny…

źródło: wpolityce.pl/ ”Newsweek”