Chojnik
Zamek wznosi się na szczycie góry Chojnik, w miejscu gdzie Bolesław Łysy-Rogatka w II połowie XII wieku wzniósł tu dwór myśliwski. W połowie XIV wieku w miejscu drewnianego dworu wzniesiono zamek. Na skalistym szczycie, opadającym od południa pionową ścianą, powstała kamienna budowla, bardzo trudna do zdobycia.
W pierwszej połowie XVI wieku zamek przeszedł remont i modernizację. To wówczas budowla została otoczona murami z otworami na broń palną – na wypadek obrony przed oblężeniem. W tym czasie została wykonana też jego ozdobna elewacja: boniowanie oraz zdobienia za pomocą techniki sgraffito. Zamek zyskał także półkoliste attyki oraz renesansową kamieniarkę. Nieco później w północnej części zamku powstała niska basteja, a następnie szachulcowa, ośmioboczna nadbudówka.
31 sierpnia 1675 roku podczas burzy w zamek trafił piorun, wybuchł pożar, w którym ucierpiał zamek górny oraz zwieńczenie wieży. To smutne wydarzenie przypieczętowało powolną ruinę warowni i stała się jedną z wielkich atrakcji turystycznych, licznie odwiedzaną przez kuracjuszy i turystów. Na bazie jego ogromnej popularności w pierwszej połowie XIX wieku otwarto w zamku gospodę, a w 1823 roku wybudowano schody na wieżę. W 1860 roku adaptowano północną basteję na schronisko turystyczne. Od tamtej pory zamek jest regularnie remontowany. Dzięki remontom i modernizacjom zostały wzmocnione mury wieży, odbudowano także kuchnię oraz odgruzowano dziedziniec.
Obecnie obiekt wpisany jest na listę zabytków i należy do najbardziej znanych i najpiękniejszych zamków Dolnego Śląska. Zamek należy dziś do Bractwa Rycerskiego Zamku Chojnik i znajduje się w nim schronisko turystyczne.
Legenda związana z zamkiem Chojnik:
Okrutna kasztelanka
U stóp Karkonoszy, na twardej skale stał zamek warowny, w którym mieszkał kasztelan Mścisław wraz z piękną córką Kunegundą. Uroda panny była tak wielka, a i majątek jej ojca niemały, nic więc dziwnego, że rycerze zauroczeni osobą młodej kasztelanki, w nadziei na pozyskania jej serca (i majątku ojca) spieszyli na zamek nie tylko z najbliższej okolicy, ale także z najdalszych zakątków królestwa.
– Nie ma tygodnia bym rycerzy chętnych do twej ręki nie przyjmował – mówił córce Mścisław.
– Cóż mam na to poradzić? – pytała zapłoniona wstydem córka – Nie pochlebiają mi te karawany zdążających tu rycerzy. Wręcz przeciwnie, rada bym była pozostać w panieńskim stanie.
– O tym nie może być nawet mowy – odpowiadał jej ze śmiechem ojciec – Ale jeśli żaden z konkurentów do twej ręki nie przypadł ci do serca, to może turniej urządzimy, byś najdzielniejszego spośród nich wybrała? – pytał, a córka wzruszała ramionami.
– Ach ojcze – mówiła – Uwierz mi, jeszczem nie gotowa na zamążpójście.
Kasztelan kochał córkę i zdecydował się poczekać jakiś czas, mając nadzieję na odmianę jej zamiaru. Mijały jednak dni i miesiące, ale żaden ze starających się o rękę panny rycerzy nie został przez nią przyjęty. Zamartwiał się stary kasztelan i coraz częściej prosił córkę by zmieniła zdanie.
– Nie jestem już taki młody – przekonywał ją – Czas już oddać nasze dobra w odpowiednie ręce!
Kunegunda nie zmieniła jednak zdania. A gdy pan na zamku Chojnik zmarł nagle, sama na zamku została. Trzeba przyznać, że dobrze władała powierzonym jej mieniem, o wszystko mając staranie. Tylko jedno jej nie było w smak – coraz większa ilość chętnych do jej ręki i… władania bogatym kasztelem.
Dziewczyna, choć samotna i nieszczęśliwa po niedawnej stracie ojca, nawet myśleć nie chciała o mężu. Jednak po namowach starszyzny zgodziła się na zamążpójście, ale tylko z takim śmiałkiem, który – wzorem jej ojca – na koniu zamek wkoło objedzie.
Wieść o tym rozeszła się lotem błyskawicy i nim minął tydzień, pod zamkiem, Chojnik przez wszystkich nazywanym, zjawił się pierwszy śmiałek.
Stanął przed panną prosty i śmigły, pełen nadziei na wykonanie zadania, a ona tylko głowę mu skłoniła i białą chusteczkę z wyhaftowanym monogramem podała.
– Gdy mi ją zwrócisz, zamek konno wprzódy obiegłszy, żoną twą zostanę – rzekła jeszcze.
Młodzian chusteczkę z czcią ucałował, pokłonił się kasztelance i konia swego na skałę, na której zamek stał, poprowadził. Trzeba przygnać, że z początku całkiem dobrze mu szło. Nim jednak pół okrążenia wykonał, o wystający ponad skałę korzeń sosny się potknął, po czym spadł z urwiska…
Panna po stracie zalotnika nawet jednej łzy nie uroniła i mimo tego, że zaufany sługa wręcz błagał ją by od szalonego pomysłu odstąpiła, decyzji swej nie zmieniła.
Odtąd nie było tygodnia, by pod kasztelem jakiś śmiałek się nie zjawił. Żaden jednak szczęścia nie miał i w przepaści ogromnej ginął.
Widząc, że nic dobrego się nie dzieje, a rycerze, skuszeni urodą pięknej dziewczyny tracą życie jeden po drugim, ludzie poczęli źle myśleć o kasztelance. Nie minęło kilka miesięcy jak Okrutną Dziewicą ją zaczęli nazywać. A ona czekała na takiego, który jej zadanie wypełni. Czekała długo, bo coraz mniej było śmiałków, którzy dla zdobycia ręki panny (oraz jej zamku) życie swe narażać chcieli.
Któregoś dnia do zamku przybył piękny i młody rycerz Semko.
– Z dalekiego Krakowa przybywam – rzekł do panny, która z nadzieją na jego powitanie przybiegła.
– Słyszałem pani o twej urodzie, której hołd chcę złożyć i zamek dookoła na swym rumaku objechać.
Kunegunda widząc pięknego młodzieńca, po pierwszy raz w życiu poczuła w sercu dziwny ucisk.
– A więc to tak człowiek czuje się, gdy jest zakochany – pomyślała z nadzieją, ale i ze strachem.
I nawet była gotowa okrutny warunek znieść, ale nim zdołała o tym rycerza powiadomić, stanął już on nad przepaścią. Kunegunda z przerażeniem na poczynania młodziana z zamkowej wieży spoglądała. A on gładko i bezpiecznie jej siedzibę wkoło objechał i trzy pacierze później znów – cały i zdrów – stanął przed nią.
– Miły mój! – zawołała panna – Od tej chwili ja i ten kasztel do ciebie należymy!
Smutno uśmiechnął się na te słowa Semko i pokiwał przecząco głową.
– Nie pani. Kasztelu twego nie chcę, bo krwią niewinnych rycerzy zbyt mocno jest on naznaczony. A i mężem twym nie zostanę, bo nieszczęścia te jedno z twego kaprysu się stały – rzekł, w oczy panny spoglądając.
– Żegnaj Kunegundo! Czas mi wracać do domu – dodał Semko, konia swego zawrócił i w kierunku Krakowa ruszył.
Upokorzona Kunegunda płakała przez wiele dni. Łkała także z miłości, bo odmowa młodziana ostrą zadrą w jej sercu utkwiła. Na dodatek czyn młodego rycerza uświadomił jej całe zło, które wyrządziła. I to za sprawą głupiego kaprysu, dumy i nieżyczliwości do ludzi…
Nie mogąc znieść wyrzutów sumienia, którejś nocy z zamkowej wieży w przepaść skoczyła. Podobno do dziś duch jej o północy wokół zamku spaceruje, o wybaczenie prosząc…