Po tekście w „GP” akcja propagandy rosyjskiej. Pogrążająca… rząd Tuska

Donald Tusk nowy łady ue.jpg
fot: youtube
Po artykule w „Gazecie Polskiej” i materiale w TV Republika, opisujących relację nieznanego rosyjskiego świadka, nastąpił kontratak Kremla. Rosyjski dziennik „Izwiestija” publikuje nieznane dokumenty dotyczące katastrofy smoleńskiej. W zamyśle Rosjan mają one zdejmować winę z Moskwy. W rzeczywistości pogrążają ówczesnych „partnerów” Władimira Putina – czyli rząd Donalda Tuska.

O publikacji rosyjskiej gazety pisze prokremlowski portal Sputnik. Czytamy na nim:

W posiadaniu gazety „Izwiestija” znalazł się protokół, podpisany przez ówczesną minister zdrowia i rozwoju społecznego Rosji Tatianę Golikową i wiceministra spraw zagranicznych Rosji Władimira Titowa oraz ówczesnego wiceministra spraw wewnętrznych Polski Piotra Stachańczyka i wiceministra spraw zagranicznych Jacka Najdera. Wystarczy uważnie zapoznać się z tym krótkim dokumentem i od razu staje się jasne, jak absurdalne są polskie oskarżenia.

O co chodzi? Z dokumentu wynika, że „w trakcie prowadzenia czynności procesowych w zakresie identyfikacji zwłok Strona Polska nie zgłaszała pretensji i uwag wobec Strony Rosyjskiej dotyczących przeprowadzonych czynności i ich rezultatów”.


Mimowolnie Rosjanie pogrążają więc rząd Donalda Tuska, który przez pierwsze lata po katastrofie był wiernym „partnerem” Kremla. Ale to niejedyny dokument opublikowany przez „Izwiestiję”. Gazeta ujawnia dowód, który w jej mniemaniu ma obalić tezę „iż materiał wybuchowy mógł zostać podrzucony do samolotu podczas kapitalnego remontu w rosyjskiej fabryce lotnicznej Awiakor w 2009 roku”. W rzeczywistości jest to dokument świadczący o tym, że polskie służby za rządów PO „były zadowolone z jakości obsługi przez kompanię Awiakor i przyjęły samolot bez reklamacji”.

To ogromny cios w rząd i służby za czasów Tuska, gdyż po owym remoncie Tu-154M nr 10 awariom ulegał notorycznie..

Już 7 stycznia 2010 r. – a więc ledwie dwa tygodnie po powrocie maszyny z Samary – po starcie pojawiła się informacja o zakłóceniach systemu nawigacyjnego samolotu. 17 stycznia 2010 r. podczas lotu brak było wskazań wibracji na jednym ze wskaźników silnika nr 1. Druga niesprawność to brak działania systemu SELCAL, czyli systemu automatycznej identyfikacji samolotów przy użyciu sygnału radiowego;

22 stycznia 2010 r., po powrocie z Samary, Tu-154 101 poleciał z misją humanitarną na Haiti. Na lotnisku w Portoryko stwierdzono awarię sterowania klapami. Dzień później stwierdzono niesprawność zespołu ABSU (autopilot). Stwierdzono także uszkodzenie agregatu sterowania wychyleniem lotek RA-56-w-1. W wyniku tej bardzo poważnej awarii polska załoga zmuszona była odbyć bez autopilota kilkunastogodzinny nocny lot przez Atlantyk. Za wyczyn ten 4 lutego 2010 r. gen. Andrzej Błasik wręczył im wyróżnienia.

To nie wszystkie awarie po remoncie dokonanym przez Rosjan i „przyjętym bez reklamacji” przez stronę polską. 28 lutego 2010 r. podczas lotu z Krakowa na Okęcie wykryto niewłaściwe wskazania oleju silnika nr 3. O ile to uchybienie miało marginalne znaczenie, o tyle zauważonych na tej samej trasie i tego samego dnia przerw we wskazaniach odbiorników GPS 1 i GPS 2 nie można zlekceważyć. Zdaniem pilota Grzegorza Pietruczuka – powodem tych przerw mogła być praca radiostacji ratowniczych ARM, zamontowanych przez Rosjan podczas prac remontowych w Samarze. Pietruczuk zeznał w prokuraturze, że „zakłócenie pracy GPS-1 i GPS-2 mogą mieć bardzo duże znaczenie w nawigowaniu przy podejściu do lądowania”. Podczas tego samego lotu okazało się, że na wysokości 15 tys. stóp wskazania VOR (systemu radionawigacji lotniczej, wykorzystującego pasmo radiowe 108-118 MHz) pojawiły się dopiero 20 mil morskich od radiolatarni.

źródło: niezależna.pl

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj