Można mówić o rejteradzie, byciu podnóżkiem wiadomych sił i byciu pacynką wiadomego lobby, ale to do niczego nie prowadzi.
Mamy prowadzić „nie romans, nie małżeństwo, tylko interes” – mówił bohater „Ziemi obiecanej” Moryc Welt, gdy przekonywał swoich przyjaciół Karola Borowieckiego i Maksa Bauma, żeby spisać pisemną umowę w sprawie sprowadzania bawełny przed poniesieniem ceł na nią. Polityka to też interes, a nie romans czy małżeństwo. Polityka jako romans bądź małżeństwo praktycznie zawsze kończy się źle, a w kwestiach zagranicznych to nawet żelazna reguła. W komentarzach po ekspresowej nowelizacji ustawy o IPN dominuje taki ton, jak gdyby chodziło o romans czy małżeństwo, a nie o interes. A w interesach jest tak, że mało liczy się historia czy kwestie godnościowe, a bardzo liczy się zysk. Nowelizacja ustawy o IPN była reakcją na interes sprzed pięciu miesięcy, który okazał się zły, bo przynosił straty. Nieważne z czyjej winy, ważne, że okazał się niezyskowny, a umowa obowiązywała. Gdy w biznesie trwa się przy złym interesie, firma albo bankrutuje, albo wymienia się zarząd. Nie liczą się motywacje kierujące tymi, którzy interes inicjowali ani rachuby na początku z tym związane. Liczy się stan faktyczny. Firma Polska i jej prezes (premier Mateusz Morawiecki) postanowiła zmienić zapisy umowy, która zamiast zysków przynosiła straty. Można było oczywiście trwać przy starej umowie „w imię zasad”, tylko straty uniemożliwiałyby funkcjonowanie. Zasady w polityce są oczywiście ważne, ale jeszcze ważniejsza jest zasada minimalizowania strat i maksymalizowania zysków. Chyba że chce się godnie i honorowo przegrywać, co też jest przecież możliwe i jest jakimś wyborem.
W romansie czy małżeństwie liczą się godność, honor, upokorzenie albo docenienie, frustracja bądź zadowolenie, a generalnie emocje. W interesach to wszystko przeszkadza, choć interesy państw miewają godnościowe i honorowe ograniczenia. Z ustawą o IPN było tak, że w bilansie straty rosły, a zyski pojawiły się w sferze trudnej do zmonetaryzowania, głównie edukacyjnej i asertywnościowej. Można było nic nie zmieniać i liczyć na to, że protagoniści uznają nasze racje, co jednak się nie działo. Można było też czekać na rozstrzygnięcie Trybunału Konstytucyjnego. Tu jednak pojawił się problem, bowiem Trybunał, oskarżany o poddawanie się woli władzy wykonawczej, wcale nie zamierzał władzy wykonawczej słuchać. Nawet w kwestiach terminu zajęcia się skargą na znowelizowaną ustawę o IPN. Trybunał zademonstrował swoją ustrojową odrębność i odporność na ręczne sterowanie, co zaskakuje wyłącznie tych, którzy zapatrzyli się w „niezawisłość” prezesa i sędziego Andrzeja Rzeplińskiego. Zresztą nikt nie może być pewny, jakie byłoby orzeczenie TK. Odpowiedzialny rząd i odpowiedzialny premier muszą to wszystko brać pod uwagę. A przede wszystkim brać pod uwagę narastający bilans strat.
Wyborcy i komentatorzy w ogromnej większości traktujący politykę jak romans czy małżeństwo, bo ważny jest dla nich związek emocjonalny, o szybkiej akcji rządu i parlamentu w sprawie ustawy o IPN mówią i piszą tak, jakby chodziło o przyłapanie kogoś in flagranti z kochanką/kochankiem bądź uświadomieniu sobie przez żonę/męża/partnerkę/partnera, że ktoś tu kogoś zdradza. To zrozumiałe, tylko nie przystające do polityki. Tak jak nie przystaje do niej przekonanie, że wprawdzie nikt ważny nie traktuje polityki jak romansu czy małżeństwa, ale my powinniśmy, bo jesteśmy oryginalni i trzymamy się zasad, a nie interesów. To postawa szlachetna, choć bardzo naiwna. Tym bardziej że szlachetni są najczęściej niemiłosiernie i bez najmniejszych skrupułów ogrywani przez cyników, w dodatku podpuszczających tych szlachetnych, skoro na tym jeszcze więcej zyskują. Trzeba oczywiście uwzględniać aspekt estetyczny czy kwestię smaku, ale skutecznej polityki w ten sposób nie da się uprawiać.
Można mówić o rejteradzie, byciu podnóżkiem wiadomych sił i byciu pacynką wiadomego lobby, ale to do niczego nie prowadzi. Nawet idąc za tymi opiniami nie da się niczego istotnego osiągnąć w świecie polityki międzynarodowej, gdzie chodzi o to, żeby przechytrzyć, wykorzystać, zdominować, uzależnić, zoportunizować, a nie pokochać czy polubić. Opinia publiczna ma pełne prawo do emocji, do traktowania polityki jak romansu czy małżeństwa, ale politycy działający na niwie międzynarodowej tego prawa nie mają. Nie są rozliczani z miłości, tylko ze skuteczności. Także ze skuteczności w przezwyciężaniu kryzysów. I można ich za to nie lubić, wieszać na nich psy, tylko że to nie miłość decyduje także o naszych interesach, poczuciu bezpieczeństwa, dobrobycie czy warunkach życia, lecz zarządzanie przez polityków narodowymi interesami. Jeśli popełniają błędy, w wyborach możemy ich rozliczyć, jednak nie powinniśmy przedkładać uczuć i emocji z romansu bądź małżeństwa na kwestie państwowe.
Wraz z przyjęciem znowelizowanej ustawy o IPN powstał kryzys, którego przez pięć miesięcy nie dało się obiektywnie przezwyciężyć. Został przezwyciężony szybką i skuteczna akcją premiera Morawieckiego oraz większości parlamentarnej (przy pełnym zrozumieniu przez prezydenta). I to się liczy. Jeśli czyjaś miłość bądź inne uczucia na tym ucierpiały, można sobie zrobić rachunek sumienia oraz rachunek zysków i strat, a potem zrobić z tego wyborczy użytek. Ważne, że problem z ustawą o IPN nie utrudnia już Polsce jako państwu życia i funkcjonowania.
źródło: wpolityce.pl