Por. rez. Krzysztof C. będąc na szkoleniu jako ochotnik miał zdaniem przełożonych bezprawnie oddalić się z terenu jednostki na 5 minut. Sprawa jest na tyle „poważna”, że trafiła na wokandę Wojskowego Sądu Garnizonowego we Wrocławiu.
Por. rez. Krzysztof C. pochodzi z Gdyni. Z wykształcenia jest fizykiem, zawodowo zajmuje się informatyką. Nie był karany za przestępstwa i wykroczenia.
Zdaniem przełożonych gdy przebywał w ub.r. na terenie Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu (dziś AWL) nie zastosował się do ich rozkazu dlatego złożyli na niego zawiadomienie. Jak czytamy w akcie oskarżenia, zdaniem śledczych mężczyzna trzykrotnie popełnił przestępstwo. Najpierw miał nie wykonać rozkazu wydanego przez bezpośredniego przełożonego – dowódcę plutonu 8 kompanii szkolnej por. Maksymiliana B., który rzekomo kazał mu „pozostać w miejscu przebywania i oczekiwać na przybycie kpt. Tytusa. P.”. Dwa dni później miał nie posłuchać kpt. Tytusa P., który dał mu zakaz opuszczenia pododdziału. Krzysztof C. rzekomo dwukrotnie opuścił teren szkoły – najpierw na pięć minut, później na ponad godzinę. Dla wojska sprawa jest tak poważna, że trafiła do sądu. Na świadków powołano 10 osób, w tym trzech pułkowników.
Rozprawę ściągnięto jednak z wokandy, a przesłuchań póki co nie będzie – okazało się, że Krzysztof C. nagrywał telefonem swoich przełożonych.
Sąd dopuścił jako dowód kluczowe części nagrania, a przesłuchania świadków będzie kontynuował dopiero po oględzinach płyty CD, które ma przeprowadzić Żandarmeria Wojskowa. Po tych czynnościach biegły z zakresu informatyki ma się wypowiedzieć m.in. co do wiarygodności nagrań.
Sąd zwrócił też uwagę, że część świadków nie otrzymała wezwań – nie wiadomo czy ich nie odebrali czy nie zostały doręczone przez Pocztę Polską. Sąd zażądał wyjaśnień od poczty, bo z niejasnych powodów w ciągu 27 dni nie udało jej się dostarczyć przesyłek gdzie zarówno nadawca, jak i odbiorca znajdowali się na terenie Wrocławia. Na tę okoliczność sporządzono nawet dodatkową notatkę, która trafiła do akt sprawy.
Krzysztof C. uważa akt oskarżenia za śmieszny. W poniedziałek złożył obszerne wyjaśnienia we wrocławskim sądzie. – Przede wszystkim na terenie WSOWL przebywałem na miesięcznym kursie doskonalącym oficerów rezerwy na które zgłosiłem się na ochotnika. W takich wypadkach w czasie wolnym od zajęć nie musieliśmy mieć zgody przełożonych na wychodzenie z jednostki od godzin popołudniowych aż do północy, bo to określa przepustka stała. W tej sytuacji miałem obowiązek wypisać się u służby dyżurnej i zawsze to robiłem. Nie otrzymałem żadnego zakazu. Co więcej w zarzucanych mi wypadkach nie oddaliłem się z terenu jednostki, bo wyszedłem pobiegać na bieżni, która jest na jej terenie – mówił w sądzie Krzysztof C.
Co się dzieje we wrocławskim wojsku?
W wojsku rezerwiści tratowani są ulgowo, tym bardziej gdy na szkoleniach przebywają jako ochotnicy. Co więcej – sprawy takie jak Krzysztofa C. nie kończą się aktami oskarżenia, a co najwyżej karą wyznaczaną im przez przełożonych. Nawet w znacznie poważniejszych wypadkach nie formułuje się aktów oskarżenia. Czym zatem podpadł Krzysztof C.?
Por. rez. Krzysztof C. uważa, że akt oskarżenia, który skierowali przeciwko niemu śledczy to prywatna zemsta za to, że postanowił ujawnić „patologie” na które zwrócił uwagę we wrocławskiej Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych. Jego zdaniem to właśnie kpt. Tytus P. oraz por. Maksymiliana B. zachowali się karygodnie, za co został przeproszony przez ich przełożonych czyli władze wrocławskiej wojskowej uczelni. Na dowód – jak podkreślił – przedstawia nagrania rozmów.
Jak ocenia, jednym z takich karygodnych zachowań miała być odpowiedzialność zbiorowa za zakrapianą imprezę, którą podczas szkolenia urządziło kilku żołnierzy.
– W pierwszych dnia szkolenia kilku kursantów wróciło z miasta do WSOWL pod wpływem alkoholu i wywołało nocną awanturę ze służbą dyżurną. Był wtedy wezwany oficer dyżurny i odbyłosię badanie trzeźwości – relacjonuje w pismach do sądu Krzysztof C. Jak dodaje, większość uczestników kursu i on także wtedy po prostu już spała. – Dowiedziałem się o tym dopiero stojąc w kolejce do śniadania następnego dnia rano. Było to jednak wtedy dla mnie zdarzenie bez znaczenia więc nie interesowałem się tą sprawą, bo nie miałem po co – zaznacza.
Później dowiedział się jednak, że w ramach odpowiedzialności zbiorowej za nocnych awanturników, Tytus P. ogłosił, że cały kurs zostanie w jednostce na weekend i będzie ćwiczył musztrę. -Normalnie na każdy weekend wszyscy kursanci mogą wyjeżdżać do domów – dodaje Krzysztof C, który zaznacza, że podjął w tej sprawie interwencję u przełożonych Tytusa P., bo takie praktyki są niedozwolone. Ostatecznie w wyniku tej interwencji żołnierze mogli wrócić na weekend do domu. Zdaniem Krzysztofa C., Tytus P. nie dopilnował jednak „by kuchnia również dowiedziała się o tym, że niepotrzebnie zapotrzebował on w niej wyżywienie dla całego kursu na weekend”. Dlatego formalnie i w dokumentacji jednostki cały kurs pozostał w jednostce pomimo, że w rzeczywistości wyjechał. A to przecież jest niezgodne z prawem. Jak podkreśla, poinformował o tym „marnotrastwie posiłków i fikcji w dokumentach“ wrocławską prokuraturę garnizonową, która jego zdaniem „postanowiła zatuszować sprawę odmawiając wszczęcia dochodzenia“.
– Prokuratura robi wszystko by zaciemnić faktyczny przebieg zdarzeń i te fakty – zdarzenia tuszować wyrywaniem ich z kontekstu. Mnie zaś wrocławska prokuratura usiłuje skazać z kodeksu karnego za rzekome „oddalenie się” i uczynić ze mnie przestępcę – podkreśla. Zdaniem Krzysztofa C. to właśnie z powodu rozzłoszczenia Tytusa P. dziś musi zasiadać na ławie oskarżonych za rzekome „poważne” przestępstwa.
Wersję zdarzeń Tytusa P. oraz władz Uczelni powinniśmy poznać podczas kolejnych rozpraw, które będziemy relacjonować. Wkrótce wrócimy do tej sprawy.
Gazeta Polska Codziennie
magda.gron@swsmedia.com.pl