„Coraz bliżej Święta, coraz bliżej Święta (…). Święty Mikołaj przybywa by spełnić twe wszystkie cudowne sny…” Tę reklamę znają wszyscy. Zaraz po Wszystkich Świętych pojawia się na wszystkich kanałach i obwieszcza nam w listopadzie, że już są święta. Nie tylko w telewizji święta zaczynają się w listopadzie, także w sklepach coraz częściej pojawiają się mikołaje, ozdoby świąteczne i ogłoszenia zachęcające do świątecznych zakupów. Wszyscy się denerwują, że nawet nie zdążyli dobrze się zastanowić nad śmiercią i przemijaniem a tu zewsząd bije świąteczna radość.
Co roku, w każdej gazecie i telewizji roi się od artykułów na temat Bożego Narodzenia. Radzą nam jak się ubierać w tym czasie, co ugotować, jak udekorować dom, co kupić bliskim pod choinkę. Specjaliści szacują przed świętami, ile wydamy na zakupy. Wszędzie podkreśla się konsumpcyjny charakter. Po świętach ci sami specjaliści podają konkretne sumy, wtedy i my zaczynamy się zastanawiać, ile wydaliśmy w te święta. Chwila refleksji przychodzi, że może przesadziliśmy, jednak w kolejnym roku wszystko się powtarza.
Przygotowanie do świąt zaczynamy od Adwentu. Piękne nabożeństwo, roraty, o poranku odbywa się w niewielu Kościołach, jednak po zmroku wiele dzieci zmierza na Mszę z lampionami. Współcześnie nasze celebrowanie Adwentu zmienia się coraz bardziej. Coraz częściej kupujemy dzieciom adwentowe kalendarze. Dzieci codziennie otwierają kolejne okienko, zjadają czekoladkę i zbliżają się do świąt. Dorośli wieszają adwentowe wieńce na drzwiach swoich domów. I w ten sposób oczekiwanie na przyjście Zbawiciela zmienia się w oczekiwanie na przyjście Mikołaja, na prezenty, pyszne potrawy, miłą atmosferę w tracie kilku wolnych dni.
Tracimy cenny czas Adwentu na fizyczne przygotowywanie się do Bożego Narodzenia. Co roku obiecujemy sobie, że będziemy chodzić na roraty, pójdziemy na rekolekcje, do spowiedzi, a potem wychodzi jak zwykle. Szał zakupów i porządków tak nas pochłania, że zapominamy o najważniejszym.
Dla zwykłych ludzi świąteczna zawierucha zaczyna się od 6 grudnia. Wtedy też rozpoczyna się bieganie za mikołajkowymi prezentami, rodzice zabierają swoje pociechy na spotkania ze „Świętymi Mikołajami”, a te z nadzieją oczekują poranka, by pod swymi poduszkami odnaleźć prezenty. Już niewiele osób pamięta o Świętym Mikołaju, istniejącym naprawdę biskupie Miry. Wszyscy znamy Mikołaja z białą brodą, czerwonym wdziankiem, mieszkającego w Laponii i poruszającego się po świecie zaprzęgiem reniferów. Taki wizerunek Mikołaja utrwaliła Coca-Cola w swoich reklamach. Dziś nikt nie wyobraża sobie Świąt Bożego Narodzenia bez tego staruszka przynoszącego prezenty.
Wzorzec Mikołaja tak chętnie przez nas przejmowany został stworzony w celach komercyjnych, ale trudno takie rzeczy tłumaczyć dzieciom. Warto jednak opowiadać o prawdziwym Świętym, od którego zaczęła się tradycja obdarowywania się prezentami. Choć Mikołajki stały się jak najbardziej komercyjnym świętem, to jednak przy okazji można nauczyć młodych ludzi rzeczy wartościowych. Wręczanie prezentów nie musi ograniczać się tylko do najbliższych, ale w tym dniu należy pamiętać o tych najbardziej potrzebujących, o których Święty Mikołaj zawsze pamiętał.
„Mikołajki” są dla nas takim preludium do nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Postać Mikołaja, ozdoby świąteczne, prezenty, potrawy wigilijne, choinki – wszystko to tworzy magiczną otoczkę świąt, bez których wiele osób nie wyobraża sobie Bożego Narodzenia. Jednak dla niektórych te święta ograniczają się tylko do tego, do samej otoczki. Nikt nikomu nie zarzuca, że dokłada starań do pięknych dekoracji domu, do wymyślnych prezentów, czy potraw świątecznych. Wszystko to rzeczywiście ma sens, jeśli nie gubimy sensu tych świąt, jeśli pamiętamy, że całe to „zamieszanie” to ze względu na Nowonarodzonego.
Pamiętam jak w dzieciństwie ostro zareagowałam na wiadomość mamy, że na kolacji wigilijnej będzie tylko osiem potraw. Wydawało mi się, że 12 potraw na Wigilii jest jakimś religijnym wymogiem, nakazem wiary i że bez nich nasze Święta nie będą prawdziwe, a wręcz, że zgrzeszymy. Od tamtego czasu minęło trochę czasu i już wiem, że bez 12 potraw święta mogą być równie udane. Często jednak obserwuję ludzi, dla których wigilia na tych 12 potrawach się kończy. Dlatego tak bardzo o nie dbają, gotują zgodnie z tradycją, by choć odrobinę poczuć magię świąt.
Podobnie rzecz ma się ze śniegiem. W Polsce nikt nie wyobraża sobie świąt bez śniegu. Choć wszyscy wiedzą, że przy narodzinach Jezusa śnieg nie mógł padać, to jednak dla nas szopka musi być pokryta białym puchem, a obok niej muszą stać choinki ubrane w kolorowe bombki i migające światełka. Jakoś tak trudno nam sobie wyobrazić, że Jezus rodził się w ciepłym kraju, w którym brak choinek. Gdy śpiewamy w kolędach o marznącym Jezusie w kolebce, to od razu przychodzi nam na myśl polska śnieżna zima. Ale czy tak naprawdę jest w tym coś złego? Oczywiście, że każdy powinien znać prawdziwą historię Nowonarodzonego, jednak takie przenoszenie wydarzeń związanych z narodzeniem Chrystusa nie jest takie złe. W ten sposób przenosimy Boga w nasze środowisko, Który staje się nam, dzięki temu, jeszcze bliższy.
Nasze tradycje Bożonarodzeniowe cieszą się ogromnym uznaniem wśród obcokrajowców. Niektórzy marzą o tym, aby spędzić tych kilka cudownych dni w naszym kraju, z naszymi świątecznymi tradycjami. Każdy z nas myśląc o Bożym Narodzeniu wspomina Wigilię, w czasie której króluje stół wigilijny przykryty białym obrusem, opłatkowe życzenia, blask choinki, 12 postnych potraw, rodzinne śpiewanie kolęd. Następnie całą rodziną uczestniczymy w pasterce i wspólnie radujemy się z narodzenia Pana. Te tradycje właśnie stwarzają taką magiczną otoczkę, bez której teraz nie wyobrażamy sobie świętowania narodzin Jezusa. Nie możemy jednak doprowadzić do przerostu formy nad sensem tych świąt.
Wielu z nas już tak się przyzwyczaiło do dekoracji świątecznych, że stały się one częścią świętowania. Gdy widzimy te ozdoby w listopadzie, to mocno nas irytują, jednak w grudniu uwielbiamy na nie patrzeć, cieszą nas i wprowadzają w świąteczny nastrój. Czasem jednak dbałość o szczegóły tradycji, słuchanie kolęd i świętowanie Bożego Narodzenia przez cały miesiąc sprawia, że gubimy sens tych świąt. Skupiamy się na tradycji, bez której według nas nie ma prawdziwych Świąt.
Magiczna otoczka świąt to nic złego, w końcu wydarzenie, które świętujemy – narodzenie Boga, są wydarzeniem, które zasługuje na wyjątkową oprawę. I wtedy właśnie ta „magia” nabiera właściwego sensu. Narodziny Boga są w naszym mniemaniu wydarzeniem „magicznym”, wyjątkowym i stąd nagromadzenie tylu obyczajów i tradycji. Chrześcijanie, chcąc podkreślić wagę tego wydarzenia, upiększali Boże Narodzenie własnymi środkami i możliwościami, a wszystko to na chwałę Nowonarodzonego.
W większości filmów amerykańskich, czy w mediach, Boże Narodzenie propagowane jest jako święto dobroci i miłości. Z chrześcijańskiego święta Narodzenia Pana chce się zrobić ponadreligijne święto miłości, w czasie którego wszyscy są dla siebie dobrzy, mili. Oglądając amerykańskie filmy, z których czerpiemy wzorzec, widzimy ludzkie problemy i tragedie, które w tym szczególnym czasie są rozwiązywane dzięki bezinteresownej pomocy innych; a także wielkie przemiany złych ludzi w dobrych. Wiele osób świętowanie Bożego Narodzenia ogranicza tylko do tej atmosfery dobroci, bombek, Mikołaja i choinki.
Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że w Bożym Narodzeniu najważniejsze są narodziny Boga. I choć ogrom tradycji towarzyszący świętowaniu czasem przeszkadza w przyjęciu do naszych serc Nowonarodzonego, to jednak nie trzeba z niej rezygnować. W końcu te wszystkie obyczaje są wyrazem ogromnej radości ludzi z narodzenia Pana. Z drugiej jednak strony nie można za bardzo zachłysnąć się tą całą otoczką, by nie przegapić prawdziwej „magii” świąt – cudu narodzin Boga.
źródło: Nowe Życie