Nie marnujmy Bożego Narodzenia Z Małgorzatą Kramarz rozmawia Ilona Migacz

katedra_1.jpg

Częsty dylemat młodych małżeństw to – u kogo spędzić Wigilię? Zapraszają teściowie i rodzice. Ani jednym, ani drugim nie wypada odmówić. Efekt? Zamiast refleksji, modlitwy, nerwowe patrzenie na zegarek i bieganie od jednego stołu do drugiego. 
Młode małżeństwo, rozdarte między dwiema swoimi rodzinami, powiedziało mi kiedyś: spędzamy wigilię na przystanku.

Na pierwszej swojej kolacji wigilijnej jedli jeszcze z głodu, na drugiej – wciskali w siebie jedzenie bo tak wypada. A jeszcze usłyszeli pytania: dlaczego nie jecie?, nie smakuje wam? A istotą wigilii nie jest przecież karp, barszcz i uszka, ale spotkanie ludzi, i to najbliższych sobie. Nie psujmy tego pośpiechem, nerwami. Miejmy odwagę, zorganizować tak ten dzień, by ułatwić sobie, a nie utrudnić jego przeżywanie. Dogadajmy się choćby tak – w tym roku wigilię spędzamy u teściów, rodziców odwiedzimy pierwszego dnia świąt. Za rok zrobimy odwrotnie. Albo – każdy spędza wigilię u siebie w domu, razem spotykamy się w kolejne dni. Tu pomysłów może być wiele. Każda rodzina musi wypracować swój sposób przeżywania tego jednego z najważniejszych dni w roku. Ważne tylko, by poprzedzić to refleksją, co jest dla każdego z nas ważne, co chcemy osiągnąć i co zapamiętać, gdy święta już się skończą. Nie dąsać się, nie obrażać, ale dać sobie wolność świętowania.

Elementem polskiego przeżywania Bożego Narodzenia jest bogactwo stołu. Panie domu potrafią przez kilka dni poprzedzających wigilię nie wychodzić z kuchni. Zdarza się, że zamiast zasiąść z rodziną do kolacji dalej biegają, podgrzewając, mieszając, donosząc kolejne potrawy. 
A zdarza się, że rodzina potem słyszy wyrzuty, powiedziane mniej lub bardziej wprost: tyle się napracowałam
Piękne są nasze polskie tradycje, ale one powstały na szlacheckich dworach, gdzie gospodyni pomagała rozliczna służba!
Słyszy się często o magii stołu, potrzebie wspólnego zasiadania przy nim, ucztowania. Oczywiście to jest wszystko ważne, ale wartością jest spotkanie przy stole, a nie sam stół. Rozmowa podczas jedzenia, a nie jedzenie. Mam wrażenie, że w naszym przeżywaniu świąt i uroczystości, stół i to co na stole, wyparł sens samych świąt.

Jak z tego wybrnąć? Co możemy zrobić, jeśli zauważamy w naszych domach te niedobre tendencje?
Tu znowu trudno dać wszystkim rodzinom jedną receptę. Uważam jednak, że przygotowując kolację wigilijną, powinniśmy także zastanowić się, co będziemy robić, gdy zaspokoimy głód. Odważmy się kolędować – ten zwyczaj powoli zanika. Może poprośmy dziadków czy rodziców, by powspominali, jak wyglądały święta, gdy byli mali lub młodsi. Można wyciągnąć zdjęcia, pamiątki. Jednak taką rozmową trzeba pokierować, zbudować nastrój słuchania. To nie może być sztuczne, przeprowadzone na siłę.
Na moją rodzinną wigilię przygotowałam kiedyś książkę, opisującą świąteczne zwyczaje ludowe Łemków, Bojków. Czytaliśmy sobie fragmenty przy wigilijnym stole. Ile było śmiechu, gdy czytałam, że gospodyni wchodziła pod stół i w zależności od tego, jak tam długo wytrzymywała, takiej ilości kurcząt mogła się spodziewać w nowym roku!

Na osobną uwagę zasługują dzieci. One często są znudzone długimi rozmowami dorosłych, przyzwyczajone do parówek i serka, kapryszą gdy proponuje im się wigilijne menu.
Znowu – nie obrażajmy się. Przygotujmy dzieciom kredki i kartki, niech narysują obrazek o tematyce świątecznej. Poczytajmy im bajkę, która nawiązywałaby do nastroju tych dni. Przyjmijmy, że ich dynamika przeżywania świąt jest inna od naszej.

Kolację wigilijną zaczynamy życzeniami. To trudny moment. Łatwo tu o banał. Ks. Aleksander Radecki, ojciec duchowny wrocławskiego seminarium przestrzega, by nie mówić: życzę ci zdrowia, bo ono jest najważniejsze. Co mają myśleć w tej sytuacji osoby chore, niedołężne – pyta dalej ks. Aleksander. One są już nic nie warte?
Moja znajoma, składając mi świąteczne życzenia, powiedziała życzę ci choć jednego prawdziwie dobrego i bliskiego spotkania z drugim człowiekiem. Może tak?

Ks. Radecki przypomina jeszcze inną, ważną sprawę. Mówi: życzenie to błogosławieństwo, a życzyć komuś to znaczy błogosławić mu. W mojej rodzinie spontanicznie zrodził się zwyczaj, by przy tej okazji dziękować sobie nawzajem. Mąż mówi mi: dziękuję, że jesteś moją żoną, mówimy dzieciom; dziękujemy, że jesteście z nami. Wiele osób, na co dzień boi się sentymentalizmu, szczególnie panom trudno wyjść z roli twardziela, jednak święta to zupełnie co innego. Przy choince, świecach, opłatku łatwiej się odsłonić, powiedzieć coś od serca, z głębi. Warto się przełamać. Mówiąc komuś ciepłe słowa, zwiększamy szansę, że sami je usłyszymy.

Najtrudniejszy moment wokółświąteczny to dla mnie przygotowanie prezentu dla teścia.
Tu radziłabym przede wszystkim nie odkładać zakupów na ostatni moment. Napięcie związane z małą ilością czasu, ścisk i tłok w sklepach, powodują, że robimy prezenty przypadkowe, nieprzemyślane. Przecież możemy zacząć myśleć o nich w listopadzie.

Zaraz padną głosy, że poddajemy się komercji, przyspieszamy nadmiernie święta!
Ależ nie! Mówię tylko, że gdy chcemy naprawdę kogoś obdarzyć, sprawić mu przyjemność, wręczyć to, co lubi, na co czeka, to nie możemy tego robić „na szybko”, w biegu. Czemu nie zrobić refleksji nad prezentami elementem adwentowego czekania? Nie namawiam do nadmiernego wydawania pieniędzy, zaciągania kredytów, by spełnić oczekiwania najbliższych, lecz do refleksji, zadumy, pomyślenia o potrzebach i marzeniach osób nam najbliższych.
W znajomej rodzinie umówiono się, że prezenty nie będą droższe niż 10 zł. Opowiadano mi potem, że przygotowanie takiego podarunku wymagało wiele wysiłku, ale takiego dobrego wysiłku – refleksji, namysłu. Także wykazanie się poczuciem humoru, pomysłowością. Ten zabieg pozwolił na przełamanie stereotypowych zachowań, wyrwał ze sztampy. Pomógł na nowo postawić sobie pytanie, po co ja to wszystko robię?

A potem dostajemy nikomu i do niczego niepotrzebny gadżet.
Zobaczmy za prezentem człowieka. Ktoś o nas myślał, starał się. Nawet jeśli poświęcił temu chwilę to zobaczmy, że taka chwila jednak była. Musiał przynajmniej iść do sklepu, opakować a potem wręczyć. Doceńmy to.

Przeżywanie świąt, jakie Pani proponuje, może wydawać się niektórym rewolucyjne. Nie sposób przeprowadzić takich zmian od ręki, już, szybko. Wymaga to namysłu, może długich i delikatnych rozmów w gronie rodzinnym.
Pewnie tak. Natomiast kiedyś trzeba zacząć i musi się znaleźć odważny, kto zapoczątkuje proces zmian. Może Adwent byłby dobrym czasem, by zacząć rozmawiać o przeżywaniu świąt? Zachęcałabym także do refleksji nad Adwentem. W mojej rodzinie postanowiliśmy, kilka lat temu, że podczas Adwentu, codziennie wieczorem będziemy zapalać świecę i śpiewać razem pieśń adwentową. Nastoletnia córka trochę sarkała na takie wspólne śpiewy, ale codziennie wieczorem była z nami. Innego roku postanowiliśmy codziennie wspólnie czytać Ewangelię przypadającą na dany dzień. Gdy dobrze przeżyjemy Adwent, łatwiej nam będzie dobrze przeżyć święta.

To jeden z większych paradoksów. Święta Bożego Narodzenia to z jednej strony czas nieskrępowanej radości, zadziwienia światem i tym, co dla nas robi Pan Bóg, a z drugiej strony, te same święta obrosły w rozmaite przymusy. Musimy się odwiedzać, musimy jeść, składać życzenia, obdarowywać się prezentami.
To są wszystko bardzo piękne i dobre zwyczaje. Pamiętajmy jednak czemu one służą, po co to wszystko robimy. Gdy uda nam się nie poprzestać na formie, pójść w głąb, mamy szansę przeżyć wspaniały czas. W codziennym zabieganiu tak rzadko mamy możliwość, by obdarzyć ciepłym uczuciem swoich bliskich, otrzymać od rodziny uśmiech, nie marnujmy więc okazji stworzonej po to, by tymi uczuciami się obdarzać. Następna taka szansa powtórzy się dopiero za rok.
Zastanówmy się, co Boże Narodzenie wnosi w moje życie? Jeżeli tylko jedzenie i nowy gadżet to trochę za mało.

Małgorzata Kramarz jest pedagogiem, pracuje w Specjalistycznej Poradni Rodzinnej, jest pedagogiem w przedszkolu sióstr jadwiżanek, prowadzi zajęcia w Centrum Mamy Dziecko.

źródło: Nowe Życie

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj