Właściwie trudno powiedzieć, w jakim celu „Gazeta Wyborcza” kontynuuje publikację nagrań związanych z niezrealizowaną inwestycją spółki Srebrna. Bo każde kolejne nagranie nie tylko nie kompromituje Jarosława Kaczyńskiego i jego otoczenia, ale wręcz przeciwnie, wystawia im laurkę jako ludziom uczciwym i z zasadami.
W opublikowanym dziś fragmencie stenogramów, mamy zapis rozmowy między projektantem niedoszłej inwestycji Geraldem Birgfellnerem i Kazimierzem Kujdą, dziś prezesem Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, a kiedyś wieloletnim szefem Srebrnej i zaufanym współpracownikiem prezesa PiS. W kluczowym momencie pojawia się taki oto dialog:
Birgfellner: Ale panie Kujda, wróćmy do naszego wspólnego celu, zbudowania tej wieży dla pana Kaczyńskiego. Jeśli mogę coś panu zaoferować (…). Chcę powiedzieć, że każdy coś zarabia.
Kujda: Tak, wiem.
Birgfellner: Więc mogę coś zaproponować, nawet coś dla pana (…)
Kujda: Nie, nie dziękuję.
Birgfellner: To dla pana.
Kujda: Nie, nie, absolutnie nie. Dziękuję, nie.
Birgfellner, który za wszelką cenę chce zarobić na planowanej inwestycji, oferuje tu najwyraźniej Kujdzie jakąś gratyfikację za pomoc. Ten jednak stanowczo odmawia jej przyjęcia. Z tego fragmentu wynika więc, że jeśli ktoś zachowywał się nieetycznie (lub wręcz niezgodnie z prawem) to był to austriacki biznesmen. Kujdzie nie sposób cokolwiek zarzucić, wręcz przeciwnie, współpracownik prezesa PiS udowodnił tutaj, że jest człowiekiem całkowicie uczciwym.
Czytając kolejne stenogramy, ma się wrażenie, że Birgfellner zachowuje się jak prowokator (co nie oznacza oczywiście, że jest prowokatorem). Bo Kujdzie oferuje jakąś gratyfikację („to dla pana”), od Kaczyńskiego domaga się zapłaty, choć – jak wynika z taśm – nie wystawił faktur. Przecież gdyby Kaczyński zgodził się na zapłatę bez faktur, wtedy mielibyśmy prawdziwą aferę, tak samo byłoby, gdyby Kujda przyjął oferowaną mu gratyfikację. Wydaje się zatem, że dla „Wyborczej” największą aferą jest nieznośny dla niej fakt, że nie ma żadnej afery.
Oczywiście wszystko sprzedawane jest w sensacyjnym sosie, chodzi o to, aby do Jarosława Kaczyńskiego i jego otoczenia coś się przylepiło, że jakieś tam „dziwne interesy” wokół niego są ubijane. Są ludzie – wśród nich niemało czytelników „Wyborczej” – którzy chętnie to podchwycą. To po prostu zgadza się z utrwalonym w ich głowach złowrogim obrazem Kaczyńskiego.
Jak tak dalej pójdzie, pewnego dnia „Wyborcza” ogłosi, że Jarosław Kaczyński jest afrykańskim czarownikiem, który codziennie rzuca zaklęcia na Polaków, dzięki czemu nie dostrzegają oni jego prawdziwego oblicza. Zapewne ci, którzy dziś ekscytują się rzekomą aferą, też łykną tę bzdurę jak ostrygę. Obawiam się zresztą, że sama „Wyborcza” też gotowa jest w to uwierzyć.
źródło: wpolityce.pl