Prof. Chwedoruk: Sondaże robione po konwencjach świeżo powstających partii można skomentować słowem – pomidor

Biedroń.jpg
fot. youtube.com

Po raz kolejny rewolucjonistą w polskiej polityce outsiderem okazuje się być ktoś, kto w polityce jest od dawna zakorzeniony. Ba! Ten ktoś zdążył już posiwieć w polityce

— mówi portalowi wPolityce.pl prof. Rafał Chwedoruk, politolog.

wPolityce.pl: Z sondażu Kantar Millward Brown dla TVN wynika, że gdyby dziś odbyły się wybory, w Sejmie znalazłoby się aż siedem partii. Jak pan go skomentuje?

Prof. Rafał Chwedoruk: Trudno sobie wyobrazić, żeby wynik PiS w wyborach był poniżej 30 proc. Nawet w niezbyt udanych dla PiS wyborach samorządowych, bo zawsze były to wybory trudne, frekwencja wyborcza na poziomie miast była rekordowo wysoka. PiS dostał wyraźnie więcej.

Jest pan zaskoczony 14 proc. poparcia dla Wiosny Biedronia?

Sondaże robione tuż po konwencjach świeżo powstających partii można skomentować jednym słowem – pomidor. Mieliśmy już sondażowe debiuty partii, które osiągały zupełnie niebotyczne rezultaty. W większości w wyborach te rezultaty się nie potwierdzały. Jedyne co z tego sondażu wynika to potwierdzenie po raz enty diagnozy, że partia Roberta Biedronia będzie zabierała wyborców bezpośrednio Koalicji Obywatelskiej i de facto Platformie Obywatelskiej. W zasadzie nie ma komu więcej odebrać wyborców.

Prof. Bugaj ostro skrytykował w „Rzeczpospolitej” Wiosnę. Praktycznie miażdży ten polityczny projekt. Były szef lewicowej Unii Pracy przypomina, że  Biedroń nie jest wcale nowym człowiekiem w polityce, a jego program jest nierealny. Jak się pan odniesie do stwierdzeń prof. Bugaja?

Jeżeli chodzi o program to zapowiedzi są bardzo różne. Od takich, których nie sposób traktować poważnie, jak te dotyczące węgla, po takie, które od strony prawnej i od strony procesu politycznego są teoretycznie proste do przeprowadzenia, jak niektóre kwestie obyczajowe. To wszystkie jest bardzo asymetryczne.

Prof. Bugaj mówił również o partii wodzowskiej.

Ale to jest fragment szerszej całości. Partie od PiS po Platformę, gdzie zwłaszcza Donalda Tuska trudno uznać za przykład łagodnego, koncyliacyjnego przywództwa są jednak czymś jakościowo innym od nowego typu partii, które są personalizowane i ich personalizacja jest odzwierciedlana w nazwach ugrupowań. Może to prowadzić do tak kuriozalnych sytuacji jak końcówka Nowoczesnej, kiedy partia posługiwała się mianem lidera, który przestał nim być.

Personalizacja nie jest chyba dobrym zjawiskiem.

Oczywiście, że nie, bo to nie służy debacie programowej. Automatycznie przypisujemy wady i zalety lidera danej partii. Tego typu sytuacje nie są również uosobieniem ideału demokratyzmu wewnątrz partyjnego. Nie mamy do czynienia z formalizacją nazwy. Ale po raz kolejny mamy do czynienia z próbą tworzenia partii politycznej wokół jednej z osób obecnych w polityce.

Dobrze pan to ujął, z osobą obecną w polityce.

Mamy pokoleniowy problem w polskiej polityce. Pokolenie 30,40 latków zarówno w dużych partiach, jak i poza nimi, traktuje politykę jako korporacyjny projekt czy event. Niestety nie służy to  stabilizacji systemu partyjnego, legitymizowaniu go i wiązaniu z nim swoich interesów przez duże grupy wyborców. Z prostej przyczyny, za chwilę tych partii może nie być. Mogą się inaczej nazywać. Mogą mieć innych liderów. Kolejny raz mamy przykład absurdów wynikających z hegemonii marketingu nad sferą idei w polskiej polityce.

Po raz kolejny rewolucjonistą w polskiej polityce outsiderem okazuje się być ktoś, kto w polityce jest od dawna zakorzeniony. Ba! Ten ktoś zdążył już posiwieć w polityce.

Paweł Kukiz też nie wziął się znikąd.

Był aktywnym komentatorem życia politycznego co najmniej od lat 90. Później miał doświadczenie samorządowe. Nie był też człowiekiem obcym nawet poważnym politykom wielkich partii. Mieliśmy do czynienia z Januszem Palikotem, który najpierw zrobił karierę w największej wtedy partii politycznej. Następnie ogłoszono go outsiderem. Mieliśmy Ryszarda Petru, którego mogliśmy obserwować na zdjęciach z wicepremierem z czasów AWS i Unii Wolności. Robert Biedroń funkcjonował w Ruchu Palikota i w SLD. Nie należał do polityków najbardziej krytykowanych przez główny nurt elit opiniotwórczych. To kolejny paradoks polskiej polityki. Od czasów Andrzeja Leppera nie było autentycznego buntownika, który w istocie przyszedł do polityki z zewnątrz.

źródło: wpolityce.pl