Wojciech Czuchnowski na łamach „Gazety Wyborczej” rytualnie już ogłasza, że w polskich sporach naszych czasów on i jego redakcja reprezentują wolność, a obóz rządzący reprezentuje zamordyzm.
To stała linia tego środowiska. Teraz pretekstem do jej powtórzenia stała się wygrana „Wyborczej” w sądzie z Prawem i Sprawiedliwością; sąd uznał, że redakcja dochowała rzetelności, a nawet pochwalił ją za działanie w interesie publicznym. Inna sprawa, że teksty były faktycznym nagłośnieniem groteskowych opowieści Jakuba Rudnickiego, b. wicedyrektora Biura Gospodarki Nieruchomościami, a sprowadzały się do twierdzenia, że również PiS stoi za aferą reprywatyzacyjną w stolicy. Kto chce, niech wierzy.
„Wyborcza” wygrywa, ale twierdzi, że dzieje się tak tylko dlatego, że „sądy wciąż są jeszcze niezależne”. Jak to możliwe po tylu „końcach demokracji”, tego Czuchnowski nie wyjaśnia. Generalnie twierdzi, że „wolne media” są straszliwie nękane:
PiS próbuje wykończyć niezależne media ekonomicznie. I na krytykę reaguje sążnistymi pozwami za publiczne pieniądze.
Wyborcza ma takich spraw 30. Czy spraw w sądach, czy ogólnie wezwań do sprostowania – tego jednak nie wyjaśnia. A to ważne. Bo takich wezwań również nasza redakcja – przecież mikroskopijna w porównaniu z molochem z Czerskiej – dostaje dziesiątki. Rzadko są pretekstem do procesu, bo zazwyczaj nie mają formalnych ani merytorycznych podstaw. Ale czasem trzeba walczyć w sądzie. Taki los.
Generalnie to wszystko trochę „gra w głupka”. „Wyborcza” ma wsparcie potężnych salonów, krajowych i zagranicznych, i jest „za pan brat” ze światem sędziowskim, więc nawet gdyby PiS bardzo chciało, to krzywdy jej tą drogą nie zrobi. Nikt nie wytnie jej w sądzie takiego numeru, jakie wycina się redakcjom konserwatywnym, choćby nasz proces w sprawie nazwy tytułu, moim zdaniem ordynarnie skręcony i to w Sądzie Najwyższym. Nikt nie będzie na jej redaktorów krzyczał, tak jak krzyczą sędziowie na ludzi, których politycznie nie lubią.
Również ekonomicznie Czerska radzi sobie chyba nieźle, skoro ma miliard na inwestycje w knajpy. Pieniądze prywatnych reklamodawców, stanowiące olbrzymią większość budżetów reklamowych w Polsce – płyną do niej szerokim strumieniem. Bo firmy prywatne też mają poglądy, też skądś się wzięły, i na razie raczej w „GW” inwestują niż się odwracają.
W sumie więc stary rytuał, próba zrobienia z siły wciąż dominującej w mediach biednej ofiary. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest konsekwentne przeganianie PiS-u z placu wolności. Czuchnowski stwierdza:
Chcą oni [ludzie PiS] uchodzić za „ludzi wolności”. Na pokaz. Kilku z nich – z prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele – nosi nawet ten dumny tytuł przyznawany przez jedną z prorządowych redakcji. Jednak naprawdę wolność pojmują bardzo specyficznie – dla Kaczyńskiego oznacza ona prawo do rzucania bezpodstawnych oskarżeń i wykluczania całych grup społecznych.
Dalej czytamy także, że „>ludzie wolności< z PiS są zwykłymi uzurpatorami” prawdziwej wolności.
Każde środowisko ma prawo do swojej opinii, i może uważać siebie za przyjaciela wolności, nawet jeśli przez dekady budowało prawdziwy zamordyzm III RP, a i dziś wspiera realnie nowy, lewicowy totalitaryzm. Ale z kolei my mamy prawo przestrzegać przed tym wielkim kłamstwem. W idealnym świecie „Wyborczej” naprawdę nie byłoby czym oddychać.
To wypychanie PiS-u, i szerzej prawicy, z placu wolności nie może się udać. Nie wolno na to pozwolić, nie wolno oddać tego pięknego, tak polskiego słowa na „W” zamordystom. Obóz niepodległościowy musi mieć to z tyłu głowy. Musi o plac Wolności, walczyć, i słowem, i czynem. W przeciwnym razie przegra zarówno wolność, jak i swoją polityczną przyszłość.
PS. W styczniu tygodnik „Sieci” znów przyzna tytuł Człowieka Wolności. Ludzi Wolności godnych tego tytułu nie brakuje, choć rzeczywiście, nie są to ludzie, którym z „Wyborczą” po drodze. Nikomu, kto naprawdę kocha wolność, i kto ją rzeczywiście rozumie, nie jest z Czerską po drodze.
źródło: wpolityce.pl