Czy dzisiaj wolno wciągać studentów w bieżący spór polityczny? Czy należy mocą dziekańskiego urzędu akceptować studenckie apele do prezydenta „żeby nie podpisywał tej ustawy”?
— mówi prof. Genowefa Grabowska w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: Grupa studentów prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, a konkretnie Zarząd Towarzystwa Biblioteki Słuchaczów Prawa UJ zaapelował do prezydenta Andrzeja Dudy o zawetowanie ustawy dyscyplinującej sędziów. Apel formułowany był naprędce, bez udziału wszystkich członków tego towarzystwa, a sam dokument konsultował dziekan uczelni. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że do walki politycznej części sędziów zdecydowano się zaprząc także studentów. Czy taka ocena sytuacji jest Pani zdaniem właściwa?
Prof. Genowefa Grabowska: To oczywiste, że studenci, jako pełnoprawni obywatele mają prawo uczestniczyć w życiu politycznym, zabierać głos w dyskusjach, prezentować swoje stanowisko. Problem tylko w tym, na jakim forum to czynią i w czyim imieniu się wypowiadają. Towarzystwo (TBSP), które pani redaktor wymieniła, działa pod nadzorem dziekana Wydziału Prawa i Administracji UJ już od ponad 150 lat, jest okrzepłym stowarzyszeniem zrzeszającym studenckie koła naukowe. Według statutu jego cele i zadania to przede wszystkim wspierania dydaktyki i studenckiej działalności naukowej, organizowanie konferencji, konkursów i praktyk studenckich, pomoc w pozyskiwaniu środków na projekty studenckie, itp. Dla wielu studentów działalność w TBSP była przedsionkiem do późniejszej pracy naukowej. Generalnie, celem stowarzyszenia jest praca ze studentami i wśród studentów, ale w zakreślonych statutem ramach.
Nie ma tam mowy o prowadzeniu jakiejkolwiek innej działalności, zwłaszcza – działalności politycznej. TBSP było zresztą pomyślane jako płaszczyzna wolna od polityki, dostępna dla wszystkich studentów bez względu na ich przekonania polityczne, miało swych członków łączyć wokół wspaniałych celów, a nie dzielić! Podjęcie przez zarząd TBSP uchwały stricte politycznej i to bez statutowego upoważnienia, przy zgłaszanych zastrzeżeniach proceduralnych, uważam za błąd, za usytuowanie stowarzyszenia po jednej stronie sporu politycznego.
Zwróćmy też uwagę, że nie wypowiedzieli się w tej sprawie studenci wydziału in gremio, czy też ich reprezentanci w samorządzie studenckim, ale został uruchomiony niewielki i dość elitarny organizm, czyli studenckie stowarzyszenie naukowe- TBSP. Wielka szkoda, że dziekan, jako statutowy organ nadzorujący TBSP, nie zwrócił studentom uwagi na niebezpieczny precedens, czyli wciągnięcie ponad 150-letniego, zasłużonego stowarzyszenia akademickiego w bieżący spór polityczny.
Jak to się ma do etyki wykładowcy prawa, taka konsultacja tego apelu przez dziekana?
Dziekan pewnie konsultował ten pomysł w ramach nadzoru nad TBSP. Ale czy wykonując ten nadzór nie powinien pomyśleć o wszystkich studentach i zadbać o apolityczność stowarzyszenia, stowarzyszenia, które przecież nie ma statutowej kompetencji do prowadzenia działalności politycznej? Czy wynikiem oceny dziekana były sugestie merytoryczne odnoszące się do treści studenckiej uchwały tego nie wiemy. A szkoda, bo uchwała jest dość nieudolnie skomponowana, tylko w jednym punkcie kieruje konkretny apel do adresata-prezydenta (pkt 3). W pozostałych przypadkach (pkt 1, 2, 4, 5, 6) studenci apelują w przestrzeń, apelują „o coś”, ale nie bardzo wiadomo „do kogo”, bo adresata …zabrakło!
I wreszcie fundamentalna kwestia: czy pracownik naukowy może wpływać na postawy i poglądy polityczne studentów poprzez narzucanie im swego światopoglądu lub swoich przekonań? Oczywiście, że odpowiedź powinna być negatywna! Zwłaszcza pracownik funkcyjny (np. dziekan) z uwagi na silniejsze możliwości oddziaływania na studentów, jest tu szczególnie zobowiązany. Wszak uczelnia jest miejscem, gdzie wolność słowa, przekonań, czy wypowiedzi powinna być bezwzględnie respektowana. Uczelnia powinna także uczyć studenta zachowań etycznych, więc wszelkie próby zmierzające do uruchomienia politycznego zaangażowania studentów, powinny być zgodnie potępiane!
Pamiętam, jak kilka lat temu pokazywano taki obrazek, kiedy na jednym z wydziałów AGH w Krakowie profesor (prywatnie mama obecnego prezydenta) przed wykładem powiedziała studentom: „Wiecie, mój syn kandyduje. Gdyby ktoś z was miał ochotę, go poprzeć na liście, to możecie to zrobić”. Uczyniono z tego ogromy, wręcz pokazowy spektakl, że na uczelniach bywają tak „polityczne” zachowania.
A czy dzisiaj wolno wciągać studentów w bieżący spór polityczny? Czy należy mocą dziekańskiego urzędu akceptować studenckie apele do prezydenta „żeby nie podpisywał tej ustawy”? W moim odczuciu tego robić nie należy, nie można używać studentów, nad którymi przecież pracownicy mają swego rodzaju władztwo (wszak oceniają studentów na egzaminach) do wspierania lub negowania określonych działań politycznych. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś z moich uczelnianych znajomych w ten sposób mógł postąpić. Poza wszystkim byłoby to absolutnie przedmiotowe traktowanie studenta. A to nie fair!
Poza tym będą konsekwencje dla formacji tych studentów…
Nie wiem, nie jestem psychologiem, ale to jest przykład pokazujący, jak brutalnie polityka wkracza także na wyższe uczelnie, pojawia się w relacjach pracownik-student. A przecież studenci szybko się zorientują, że „coś” tu nie gra, skoro nawet ich stowarzyszenia naukowe nie są w stanie wybronić się przed upolitycznieniem! Takie osobiste doświadczenie na pewno nie pomoże ukształtować charakteru tej osoby w sposób właściwy. Na pewno nie!
Dziękuję za rozmowę.
źródło: wpolityce.pl