Wszystko zmierzało w dobrym kierunku, czyli do „okrągłego stołu”, który przyniósł potem prawdziwą demokrację, ale nastąpił atak IV RP.
Trudno powiedzieć, czy to „dowcip” autora – eurodeputowanego Janusza Lewandowskiego czy licentia poetica „Gazety Wyborczej”, która opublikowała tekst. W każdym razie „zabawnie” jest już w tytule: „Elita wyklęta stawia opór rządom prostactwa”. Po jakimś czasie tytuł zmieniono na „Elita wyklęta stawia opór gloryfikacji prostactwa”. „Elita” to oczywiście także Janusz Lewandowski, tym razem w roli intelektualisty, bo przecież sam nigdy nie przyzna, że to on tak prywatyzował polskie firmy, że zostały z tego „ch…, d… i kamieni kupa”. Lewandowski zaczął od rytualnego dowartościowania się kosztem „Zenka Martyniuka” i „Roztańczonego Narodowego”, choć prawdziwy intelektualista nie powinien iść na aż taką łatwiznę. Ale pewnie ci najprawdziwsi są głęboko zakonspirowani, żeby pisowski reżim nie mógł ich skrzywdzić.
Reżim już elity poharatał przyjmując „jawny kurs antyelitarny, antyinteligencki, celujący w autorytety i środowiska świadome swej obywatelskiej powinności wykraczającej poza codzienne role zawodowe”. W efekcie „’Elita’ to dziś epitet. Oznacza kastę zasklepioną w obronie swych korporacyjnych interesów, oderwaną od narodowego suwerena”. Potem jest już tylko groza: „w nagonce na elity patrioci ‘dobrej zmiany’ idą tropem zaborców i okupantów”. Przecież „inteligenckie elity zapełniały nazistowskie listy proskrypcyjne w roku 1939 w Generalnym Gubernatorstwie, w Kraju Warty, na Pomorzu i na Kresach Wschodnich – bo okupant widział w nich duszę i rozum narodu. Rozprawę z elitami kontynuowano w ciemnych latach stalinizmu. Zdziesiątkowana w II wojnie światowej inteligencja poddana została próbie (…) Niepokorni cierpieli biedę i upokorzenia”. I wspaniale przeszli tę próbę, skoro już „nawet ‘pryszczaci’ z lat 50. przestali być sługami PRL-u. Zwłaszcza po antysemickiej, a w istocie antyinteligenckiej nagonce roku 1968. Stali się zaczynem demokratycznej opozycji”.
Wszystko zmierzało w dobrym kierunku, czyli do „okrągłego stołu”, który przyniósł potem prawdziwą demokrację. I tego nie zniosła antyelitarna IV RP. Ale nawet przed atakiem IV RP „specjaliści, technokraci i eksperci mieli zastąpić tę szczególną warstwę wyróżniającą Europę Środkowo-Wschodnią – warstwę, która czuła się sumieniem uciskanego narodu i kustoszem jego kultury w czasach braku państwowości”. Na początku III RP „nie było– z wyjątkami takimi jak Lepper – wyraźnego urągania elitom jako elementom obcym w zdrowym ciele narodu”. Dopiero „IV RP po roku 2005” przypuściła „pierwszy od czasu PRL-u otwarty atak na elity”. Do tego stopnia, ze „zaczęło się grzebanie w życiorysach elit i rodowodach przodków”. I teraz „PiS jest nie po drodze z polskimi twórcami rozpoznawalnymi w świecie – noblistami, zdobywcami Oscara i wybitnymi aktorami, animatorami najbardziej cenionych instytucji teatralnych i muzealnych”. Patronują temu „politrucy” Piotr Gliński i Jarosław Sellin. W swoim komsomolskim zapale piętnowania wrogów elit Janusz Lewandowski nie zauważył, że „elita” to dziś nie obelga, lecz oksymoron. A np. literacki czy pokojowy Nobel bywa tak sekciarski jak sowieckie Nagrody Leninowskie.
Dlaczego „elita” w rozumieniu Janusza Lewandowskiego to obecnie oksymoron? Dajmy głos samej „elicie”. We wrześniu 2017 r. w Radiu Zet „elita” Krystyna Janda mówiła: „Czuję się jakby ktoś mnie opluł. (…) „Ja się czuję jakby ktoś na mnie srał po prostu cały czas”. W grudniu 2017 r. na łamach „Gali” Krystyna Janda obwieściła: „Obudziłam się dwa lata temu… i trwam w ‘oniemieniu’. Ciągle wydaje mi się, że śnię, że to nie może być prawda. Nie mój kraj, nie moi rodacy, nie moja telewizja”. Wskutek tego wszystkiego (jak w listopadzie 2018 r. wyznała Onetowi): „Ja zapadłam na zdrowiu i na umyśle. Naprawdę”. Zresztą już w grudniu 2017 r. (na łamach „Gali”) czuła się, „jakby była chora od trzech lat”.
„Elita” Zbigniew Hołdys w rozmowie z miesięcznikiem „Press” (w kwietniu 2011 r.) uzasadniał, dlaczego nazwał Jarosława Kaczyńskiego „ponurym ch…m”. „Bo akurat to jest dla mnie ch… Człowiek, który tak strasznie podzielił naród, wprowadził do polityki element nienawiści, szczucia Polaków na Polaków, tak to jest ch…”. „Elita” Andrzej Saramonowicz 11 listopada 2012 r. napisał na Facebooku o Jarosławie Kaczyńskim: „Myślę, że ten ch… nawet nie chce władzy. On chce rekompensaty za upokorzenie, że jej nie zdobył. Niestety, przymus kompensacji kompleksów, które go rozsadzają od środka, robią w mózgu nieustanny zamęt i nie pozwalają odpuścić, przemyśleć ani zrobić pół kroku w tył, popycha go do czegoś zaiste niewybaczalnego: nadania rynsztokowym bandytom (którym do tej pory wystarczały kibolskie ustawki) wyższego wymiaru – Obrońców Wartości. Z tym gównem będziemy się musieli teraz użerać przez lata”.
W „Amber Room” „elita” Radosław Sikorski opowiadał „elicie” Janowi Vincent Rostowskiemu taki dowcip: – Znasz to? Przychodzi pan Jacek do burdelu. – [JR] – Pan Jacek? [RS] – Tak. [JR] – A może pan Radek? [śmiech] No, mówisz. [RS] – A burdelmama mówi: „Panie Jacku, pan już dzisiaj trzeci raz”. „K…, przez tę sklerozę to się zap…ę na śmierć. [JR] – Piękne [śmiech]. Skoro piękne, to Radosław Sikorski kontynuował. [RS] – Słyszałem dziś kawał. Agencja towarzyska, oferta promocyjna, cennik. Szef agencji mówi: „Panowie, blow job – 25 złotych. Anal job – 35 złotych. To bardzo przystępnie. [JR] – To bardzo przystępnie. [RS] – Klient pyta: „a klasyczne pie…nie?”. A szef burdelu odpowiada: „klasyczne nie jest jeszcze w ofercie, bo niestety jestem jeszcze sam”. „Elita” prof. Zbigniew Mikołejko (w czerwcu 2016 r. w „Gazecie Wyborczej”) o współrodakach nie podzielających jego poglądów i wartości mówił, że „kryją się po kątach czy norach” i czasem z nich „wypełzają”. 2 grudnia 2016 r. „elita” Mikołejko (znowu w „Gazecie Wyborczej”) perorował, że polski „cham” pozwala Jarosławowi Kaczyńskiemu rządzić w sposób „brutalny, bezczelny, bezpardonowy”. To chamskie plemię można kupić ochłapem w postaci pięciuset złotych, „obietnicą darmowego obiadu albo flaszki”. Można kupić m.in. zdrowe, młode samice, którym nie chce się tyrać, tylko rodzą dzieci, żeby wyciągać „łapy” po dodatek dla samic za rozrodczość. A gdy już te samice wraz z zapładniającymi je samcami dorwą się do pięciuset złotych na dziecko, to zaraz wszystko przepiją. A ich dzieci mają jeszcze gorzej niż gdyby tych pieniędzy nie było, bo przynajmniej nie patrzyłyby na upadek i degrengoladę uchlanych rodziców, czyli zezwierzęconych samic i samców.
„Elita” prof. Marcin Król w „Gazecie Wyborczej” z 23 grudnia 2017 r. rządy Prawa i Sprawiedliwości określał mianem „toto”: „I toto minie. I toto się zawali z hukiem. I toto będzie tylko sennym koszmarem”. „Elita” prof. Jan Hartman w „Magazynie Świątecznym” z 15 września 2017 r. stwierdził, że „jest lud, który trzeba jakoś opanować, dać mu jakąś paszę, ulepić go po swojemu”. A ludem manipuluje Jarosław Kaczyński, który „jest hipostazą anachronizmu i reakcyjności. Ma nie 68, tylko 168 lat. (…) Porusza się w ciasnym kojcu paranoi”. Z kolei „elita” Andrzej Stasiuk, w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” 27 października 2017 r., obwieścił, że „40 proc. [Polaków] nie rozumie języka, którym się do nich przemawia. (…) Czytają czasowniki i rzeczowniki, podmioty i orzeczenia”. Ci ludzie „nie mają talentu do życia i nie potrafią się nim zaspokoić”, więc „wydaje się, że są nieustannie dymani. I szukają wrogów, którzy ich rzekomo dymają”. Nie zdają sobie sprawy, że „są trochę brzydsi, trochę głupsi, trochę mniej utalentowani, trochę słabiej mówią po polsku”.
„Elita” Wojciech Pszoniak na łamach „Newsweeka” (z 8 października 2017 r.) obnażył „chamów i prostaków”, którzy „w Polsce nagle zajęli miejsce na świeczniku i nadają ton”. W efekcie „miernoty i karierowicze zmuszają nas do tego, żebyśmy byli tacy jak oni”, czyli „rynsztok wchodzi do polskich domów”. Wcześniej „elita” Krystian Lupa w „Gazecie Wyborczej (z 3 września 2016 r.) dostrzegł, że „prawdziwą przestrzenią duchową [w Polsce] jest religia frustracji i krzywdy, do której katolicki Bóg, idee zemsty i odwetu, ‘zamach’ smoleński lub 500+ wdzierają się przez szczeliny”. W efekcie Polska „to kraj, z którego trzeba uciekać – i to nie dlatego, że się komuś grunt pali pod nogami czy że nie ma co żreć. Z tego kraju trzeba uciekać, bo wstyd, bo życie tu nie ma sensu”.
„Elita” Grażyna Wolszczak w „Gazecie Wyborczej” (z 7 października 2017 r.) zauważyła, że „jest w narodzie jakaś potrzeba patriotyzmu, takiego najbardziej prymitywnego. Same emocje, bez cienia refleksji. Śpiewanie ‘Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie’ w sytuacji, w której od 25 lat cieszymy się wolnością, albo ta retoryka o powstaniu z kolan. Z jakich kolan? I kto klęczy? Bo nie ja!”. Dlatego „elita” Wolszczak nie godzi się, żeby „sztukę zastąpili ‘żołnierze wyklęci’, rozmaryn i partyzanckie ogniska”. W tym samym duchu wypowiada się „elita” Jan Klata (w czerwcu 2019 r. na łamach „Newsweeka”) tłumaczący, że „naczelnik” (Jarosław Kaczyński) nie potrzebuje elit, a ćwoków. Dlatego nawet nie chce „elit” III RP kupować, tylko nimi gardzi. I tego „elita” Klata nie może puścić płazem, dlatego uderza we wskazanych przez siebie ćwoków z dworu „naczelnika”. Jedyną ich cechą jest zawiść wynikająca z tego, że są beztalenciami. Ale kim mogą być, gdy „władza jest głupsza od komunistów”.
Gdyby „elicie” Januszowi Lewandowskiemu (należącemu do elity elit, czyli do liberałów) mało było głosów „elity” naukowej i artystycznej, może poczytać analizy prof. Andrzeja Szahaja, np. jego tekst „Sarmacki popliberalizm”, zamieszczony 9 września 2017 r. w „Liberte!”. „Liberalizm w Polsce przybrał formę karykaturalną, którą miałbym ochotę określić mianem liberalizmu śmieciowego. Stał się niewyrafinowanym światopoglądem, zbudowanym na kilku bardzo prostych założeniach, głuchym na krytykę, zapatrzonym w siebie, pełnym nieuzasadnionej pychy i arogancji, a więc postaw wynikających z przekonania, że reprezentuje jakąś Prawdę, wobec której trzeba się ukorzyć. Kto nie przyjął tak rozumianego liberalizmu, z definicji był głupcem” – napisał prof. Szahaj, bynajmniej nie zwolennik „dobrej zmiany”. I dalej: „Nadwiślański liberalizm (…) stał się doktryną legitymizującą brutalną formę kapitalizmu, nieznaną Europie od stu lat. Sprzyjały temu uprawiana przez (pseudo)liberalnych komentatorów i niektórych ekspertów stygmatyzowanie słabszych i niedotrzymujących kroku w pochodzie ku świetlanej przyszłości w postaci teorii homo sovieticusa, braków stosownych kompetencji osobowych, wyuczonej bezradności, niechęci do ciężkiej pracy, mającej jakoby charakteryzować przegranych, połączonej z ich rzekomą roszczeniowością. (…) Jakiekolwiek regulacje naszego wspólnego życia były traktowane jako wejście na ścieżkę totalitaryzmu, zaś próby domagania się realizacji także innych obietnic liberalizmu (równość, sprawiedliwość) – jako koncesja na rzecz socjalizmu. Z kolei patologiczny hiperindywidualizm polskiego liberalizmu kazał traktować wszelkie odwołania do dobra wspólnego czy do wspólnoty jako takiej jako przedsionek kolektywnego piekła w stylu Kambodży Pol Pota”.
Po krótkim przeglądzie możliwości i poziomu „elity” wróćmy do wywodów Janusza Lewandowskiego. Liczy on na to, że „wielcy twórcy, naturalne autorytety inspirują następców. Tak jest z mistrzami sportu, twórcami kultury, wybitnymi uczonymi, chirurgami, a także przedsiębiorcami. (…) W każdej z tych dziedzin zamach na naturalne elity oznacza cywilizacyjny regres”. Zapewne bez Krystyny Jandy (twórcy), Jana Hartmana (uczonego) czy Tomasza Grodzkiego (chirurga) będzie nie tylko regres, ale po prostu koniec świata. Tym bardziej że „kulturowa gloryfikacja prostactwa nie rokuje nadziei na godne miejsce Polski w światowej rywalizacji. Oznacza marginalizację, europejskie Jackowo. To jest równanie w dół”. Mieszkańcy Jackowa (chicagowskiej dzielnicy Avondale), powinni zapamiętać, że żyją w cywilizacyjnej czarnej dziurze i przypomnieć to „elicie” Lewandowskiemu, gdyby kiedyś tam trafił.
„Elita” Lewandowski domaga się uznania dla siebie i innych wybitnych przedstawicieli oksymoronowej formacji, wszak to „cywilizacyjne drożdże, przewodnicy na drodze postępu. Organizują zbiorową wyobraźnię wokół nowych wyzwań, otwierają nowe możliwości. (…) Komitet Obrony Demokracji, przy wszystkich swoich słabościach, wpisuje się w wielopokoleniową sztafetę społeczników, którzy dają świadectwo wartościom wyższym. (…) Wierzę, że polskie elity wyklęte pozostaną nieugięte” (może tytuł wymyślił w takim razie sam Lewandowski?). Zaiste KOD kontynuuje tradycje Świętochowskiego, Prusa czy Żeromskiego, a sam Janusz Lewandowski to nowe wcielenie Emila „Nila” Fieldorfa. Czy można sobie wyobrazić coś bardziej bezczelnego i podłego? No, ale gdy się jest elitą oksymoronową, wszystko jest możliwe.
źródło: wpolityce.pl