Tyfus trapił ludzkość przez całe wieki. Zbierał liczne żniwo w trakcie wojen, jako „gorączka obozowa”. Zarażeni uskarżali się na silny ból brzucha, wysoką gorączkę, miewali biegunkę oraz majaczyli. Zwłaszcza ten ostatni objaw odróżniał tę przypadłość od innych chorób zakaźnych.
Eugeniusz Łazowski urodził się w Częstochowie w 1913 roku. Podczas odzyskania niepodległości przez Polskę, wraz z rodziną zamieszkał w Warszawie. Zarówno jego ojciec, jak i dziadek brali czynny udział w obronie ojczyzny, bowiem pierwszy walczył w wojnie polsko – bolszewickiej, natomiast drugi w powstaniu warszawskim. Największą pasją Łazowskiego była medycyna oraz wojsko. Po ukończeniu liceum wstąpił do Szkoły Podchorążych Sanitarnych. Gdy już zdawał ostatnie egzaminy medyczne, wybuchła II Wojna Światowa i w związku z tym otrzymał przydział w stopniu porucznika do szpitala w Brześciu. Stamtąd został ewakuowany na południe, wraz z całym pociągiem sanitarnym i rannymi. Tam Łazowskiego schwytali Sowieci, którzy przeznaczyli go do wywozu na Sybir. Jechał już pociągiem na wschód, z którego jakimś cudem uciekł. Jednak nie cieszył się długo wolnością, bo wpadł w ręce Niemców, którzy umieścili go w obozie jenieckim w Lublinie, z którego również uciekł i wrócił do Warszawy. Jednak w stolicy, również nie zagrzał długo miejsca, bowiem po poślubieniu w 1939 roku swojej narzeczonej Murki, małżeństwo przeniosło się w rodzinne strony panny młodej, do Stalowej Woli. Podjął pracę w oddziale Czerwonego Krzyża w pobliskim Rozwadowie. Jednak to nie było jedyne zajęcie, gdyż nawiązał kontakt z partyzanckim oddziałem AK, operującym w pobliskich lasach. Oddział ten dowodzony był przez porucznika Franciszka Przysiężniaka ps. „Ojciec Jan”. Eugeniusz Łazowski miał tam odpowiedzialne zajęcie, a mianowicie leczył rannych partyzantów, pomagał w znalezieniu schronienia, a także zaopatrywał cały oddział w niezbędne medykamenty. Co więcej, przychodnia w Rozwadowie stała się miejscem tajnych spotkań i punktem kontaktowym.
Do doktora Stanisława Matulewicza, kolegi Łazowskiego, zgłosił się młody Polak domagając się, aby odciął mu rękę albo nogę, bo tylko to może go uchronić od wywiezienia na roboty w głąb Rzeszy niemieckiej. Na takie okaleczenie lekarz nie mógł się zgodzić. Zamiast tego wstrzyknął do jego ciała pewną bakterię, która jest całkowicie bezpieczna dla organizmu, jednak podczas testów daje takie same wyniki jak krew osób chorych na tyfus plamisty. Z takim wynikiem Laboratorium Analitycznego młody człowiek został przez Niemców uznany za „chorego” na tyfus, a przepisy niemieckie nie zezwalały na wjazd takich chorych na teren Rzeszy i młody człowiek został skreślony z listy osób wyznaczonych do wywiezienia na roboty do Niemiec. W ten sposób doktor Stanisław Matulewicz dokonał niezwykle ciekawego odkrycia, którym podzielił się z Łazowskim. Obaj doszli do wniosku, że dzięki temu są w stanie ocalić wiele osób, siejąc panikę wśród Niemców, którzy panicznie bali się epidemii i chorób zakaźnych. Lekarze szczepili ludzi ową szczepionką, aby następnie ich próbki krwi wysyłać do niemieckich laboratoriów. W ten sposób wywołali niepokój wśród Niemców, którzy bardzo szybko podjęli decyzję o objęciu całego terenu strefą, gdzie panuje zaraza oraz opuszczeniu terenu. W ten sposób, wywóz ludności na roboty i do obozów koncentracyjnych ustały całkowicie.
Całe przedsięwzięcie było objęte ścisłą tajemnicą i nawet osoby szczepione nie były świadome tego, co się tak naprawdę dzieje. Dzięki tym dwóm bohaterskim lekarzom duża część żydowskiej społeczności przeżyła wojnę. Fałszywy tyfus został wstrzyknięty kilkunastu tysiącom osób. Przez większą część wojny gigantyczna mistyfikacja zdawała egzamin, Niemcy nawet nie ważyli się przejść na teren objęty zarazą. Niestety, do czasu. W pewnym momencie, zaczęli się zastanawiać, dlaczego pomimo trwającej tyle miesięcy epidemii, śmiertelność na tym terenie jest tak mała. W związku z tym pod koniec 1943 roku okupanci wysłali kontrolę złożoną z doświadczonego doktora i jego dwóch pomocników. Łozowski odpowiednio się na tę kontrolę przygotował i przechytrzył niemieckich lekarzy, którzy utwierdzili się w przekonaniu, że tyfus rzeczywiście rozprzestrzenił się na tym terenie. Podobne kontrole już się tam nie pojawiły.
Trudno ocenić, ilu ludzi ocalili Ci dwaj lekarze, jednak wymienia się liczby od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy. Eugeniusz Łazowski swoje wojenne wspomnienia zawarł w książce pt: ”Moja prywatna wojna.”
Publikacja powstała dzięki wsparciu Fundacji KGHM Polska Miedź