Rok 1989 to nie był koniec dla tych, którzy tworzyli system komunistyczny. Wybory kontraktowe miały zapewnić dalsze rządy komunistów w Polsce – mówił we wtorkowych „Aktualnościach dnia” na antenie Radia Maryja dr Robert Derewenda, historyk, dyrektor oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Lublinie.
35 lat temu, 4 czerwca 1989 r., odbyły się w Polsce wybory kontraktowe. Potocznie są one uznawane za koniec komunizmu w Polsce. To błędne stwierdzenie utrwaliły w opinii publicznej słowa Joanny Szczepkowskiej, jakie padły w rozmowie z prezenterką „Dziennika telewizyjnego” w październiku 1989 roku. Choć czerwcowe wybory były ważnym elementem transformacji ustrojowej, nie oznaczały one końca władzy komunistów.
– Nie ma jednego aktu, który świadczyłby, że komunizm w Polsce się skończył, zwłaszcza że o komunizmie de facto decydowali ludzie. Rok 1989 to nie był koniec dla tych, którzy tworzyli system komunistyczny. Warto zaznaczyć, że parlament, który został ukształtowany 4 czerwca 1989 r. towarzyszył nam jeszcze przez długie miesiące, jeśli nie przez lata. Długo trzeba było czekać na kolejne wybory, które były w pełni wolnymi wyborami do polskiego Sejmu, a pierwsze bezpośrednie wybory na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej to dopiero końcówka roku 1990 – mówił dr Robert Derewenda.
W 1989 r. prezydentem został Wojciech Jaruzelski, komunistyczny dyktator stanu wojennego, odpowiedzialny m.in. za masakrę w kopalni „Wujek”.
– To był policzek dla narodu: wybór gen. Wojciecha Jaruzelskiego, który był symbolem nie tylko samego komunizmu, co przede wszystkim stanu wojennego, walki komunistów z narodem polskim w latach osiemdziesiątych – i to walki krwawej (…). Wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta de facto świadczył o tym, że komuniści nie mają zamiaru dzielić się władzą, że tylko i wyłącznie myślą o tym, żeby w jakiś sposób przetrwać – zwrócił uwagę dyrektor lubelskiego oddziału IPN.
Politycznemu przetrwaniu komunistów służyło też dołączenie do parlamentu członków „Solidarności” i cała idea Okrągłego Stołu.
– Wybory kontraktowe miały zapewnić dalsze rządy komunistów w Polsce, bo ludzie „Solidarności” w polskim Sejmie – izbie niższej – mogli zająć zaledwie 1/3. Przywrócony Senat de facto nie miał wpływu na sytuację w Polsce – wyjaśnił historyk.
Politycy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej mieli wówczas możliwość kontroli służb, niszczenia kompromitujących dokumentów i bezkarnej prywatyzacji majątku państwowego.
– Najwyższą cenę za wolność zapłacili robotnicy, bo to oni byli świadkami druzgocącej prywatyzacji czy wyprzedaży polskiego majątku, jaka miała miejsce na początku lat dziewięćdziesiątych, niszczenia polskich zakładów, wreszcie zamykania dużych przedsiębiorstw. Ci, którzy walczyli o wolną, suwerenną Rzeczpospolitą, zapłacili najwyższą cenę – podkreślił gość „Aktualności dnia”.
Dopiero w 1990 r. w Polsce odbyły się w pełni wolne wybory. Komuniści jednak nie dali za wygraną. Przeszkadzało im, że u władzy byli ludzie niezwiązani z poprzednim reżimem. Dlatego 4 czerwca jest też ważną datą z powodu „nocnej zmiany”, czyli obalenia rządu Jana Olszewskiego w 1992 roku.
radiomaryja.pl