Gdyby każda rodzina w Polsce zrezygnowała z jednego urządzenia w swoim domu, zastępując je pracą własnych rąk bądź zwierząt, mogłoby to w znaczący sposób wspomóc naszą planetę, a przy okazji czas spędzony razem poprawiłby relacje rodzinne. Nie ulega wątpliwości, że gdy człowiek pozna coś nowego i się do tego przyzwyczai, nie tak łatwo się od tego odzwyczaić, zwłaszcza gdy są to rzeczy ułatwiające funkcjonowanie, zmniejszające ilość pracy czy podnoszące komfort życia.
Ludzie przywykli już do wielu korzyści, jakie płyną z elektryczności, telefonów i laptopów, zmywarek, lodówek, pralek, płyt indukcyjnych, elektrycznych piekarników, czajników, żelazek itp. Dawniej ludzie żyli bez tych wszystkich rzeczy i jakoś sobie radzili. Co więcej, również obecnie nie mamy żadnej „zapasowej” planety B, na której moglibyśmy zamieszkać po wyeksploatowaniu Ziemi i w związku z tym niektórzy postanowili zrezygnować z dobrodziejstw, które daje mam cywilizacja. Uważa się, że wraz z odkryciem nowoczesnych technologii, utraciliśmy potrzebę kontaktu z naturą. Niestety postęp techniki i nauki w dużej mierze przyczynia się do zanieczyszczania środowiska.
Wspólnotą żyjącą najbliżej natury są Amisze, radykalna grupa protestanckich baptystów, których życie obywa się bez samochodów, telewizorów, telefonów, radia oraz elektryczności. Obecnie na świecie jest ich około 120 tysięcy, a zasady, jakimi się kierują są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Z ich stylu życia wynika, że człowiek wcale nie jest skazany na życie w ciągłej pogoni za dobrami materialnymi. I co więcej, może doskonale funkcjonować bez wielu cywilizacyjnych udogodnień, a mimo to żyć w szczęściu, miłości, pogodzie ducha i w autentycznym związku z bliskimi i z naturą.
Zasady życia Amiszów są niezwykle restrykcyjne i wiążą się z bardzo wieloma wyrzeczeniami i rezygnacją z dóbr, które są na wyciągnięcie ręki. Jednak postęp cywilizacyjny służy ludziom, więc nie należy całkowicie rezygnować z możliwości, jakie ze sobą niesie; ale byłoby dobrze, gdyby nie narażał na straty środowiska i był zgodny z naturą. Pozytywnym przykładem jest Paryż, którego władze stwierdziły, że do prawidłowego utrzymania miejskich trawników nie są potrzebne elektryczne czy spalinowe kosiarki, bo z sukcesem mogą je zastępować… zwierzęta! Pewna szkoła w Pensylwanii zamieniła pracowników dbających o trawniki na należące do dyrektora stado owiec, którym zamiast wypłaty zapewnia się dostęp do świeżej wody.
Miasta w naszym kraju skorzystały natomiast z francuskich doświadczeń i np. nad Zalewem Zemborzyckim w Lublinie pojawiło się stado owiec, które „strzyże” trawę na łące, ciesząc mieszkańców i turystów swoją obecnością. Oprócz oszczędności finansowych takie działania powodują także zahamowanie emisji emisję spalin na danym terenie.
W wielu miastach włodarze uważają jednak, że jakiekolwiek strzyżenie trawników jest nie tylko niepotrzebne, ale wręcz szkodliwe! We Wrocławiu znajdują się miejsca, w których pojawiły się tabliczki z napisami, że trawa nie jest koszona, bo jest to teren karmienie owadów. Niestety, dbamy w ten sposób nie tylko o pożyteczne pszczoły zapylające kwiaty, ale również o komary, które latem są utrapieniem wszystkich mieszkańców.
Materiał powstał dzięki wsparciu WFOSiGW
Poglądy autorów i treści zawarte w artykule nie zawsze odzwierciedlają stanowisko WFOŚiGW we Wrocławiu.