Wydarzenia na Ukrainie wprowadziły do polskiego dyskursu politycznego retorykę wojenną. Premier Tusk odwiedza zakłady zbrojeniowe, prezentuje się na tle wyrzutni rakietowych i wzywa Zachód do ostrych działań przeciwko Rosji.
Pomijam jego małą wiarygodność w tych działaniach, bo jeszcze kilka tygodni temu prezentował z gruntu odmienne stanowisko, sprowadzające się do niezadrażniania Rosji, nawet wtedy, gdy jawnie godziła ona w interesy naszego państwa. Zastanawiam się, w jakim celu Tusk prowadzi tak wojowniczą politykę. Bo chyba nikt nie wierzy w nagły przypływ miłości do Ukraińców – wszak nasi wschodni sąsiedzi przez cały okres jego rządów kompletnie go nie interesowali.
Pytanie wydaje mi się tym bardziej istotne, jeśli spojrzymy na postępowanie samej Ukrainy. Z jednej strony premier Jaceniuk grzmi, że nie odda ani centymetra ukraińskiej ziemi, z drugiej strony jego minister obrony narodowej stwierdza, że nie ma podstaw do interwencji na Krymie. To jak to w końcu jest – są obce (rosyjskie) wojska na tym półwyspie, czy też nie? Cały świat mówi, że są. Dlaczego zatem Ukraina nie widzi powodu do interwencji? Czyżby pogodziła się już ze stratą Krymu? A może tylko nie widzi powodu do własnej interwencji? Ale gdyby tak NATO chciało, to proszę bardzo…
Nie jest to wyłącznie kwestia składanych deklaracji. Ciągle mówi się o powiększaniu liczby rosyjskich żołnierzy na tym obszarze, telewizja pokazuje kolejne kolumny pojazdów wojskowych zmierzających w kierunku miast i ukraińskich baz wojsk. A czy ktoś zadał pytanie, skąd te kolumny podążają? Przecież półwysep połączony drogami lądowymi jest z Ukrainą, a nie z Rosją. Żeby tam wjechać, trzeba pokonać ponad 200-kilometrowy odcinek po drogach ukraińskich. Czy armia Ukrainy nie jest w stanie zablokować tak naprawdę dwóch dróg wiodących na Krym?
Państwa średniej wielkości, takie jak Polska i Ukraina, w swoich doktrynach wojennych przewidują możliwość obrony własnymi siłami przez kilka tygodni, które mają dać czas sojusznikom na przygotowanie skutecznej odsieczy. Warunek jednak jest taki, że tej obrony się podejmują. Ukraina z armią liczącą ok. 130 tys. żołnierzy oddaje bez jednego strzału część swojego terytorium i jednocześnie oczekuje wsparcia NATO, w dodatku nie będąc członkiem tego sojuszu. Jasne jest, że Zachód interwencji nie podejmie. Dlaczego zatem Tuskowi wydaje się, że idzie na wojnę?
Krzysztof Grzelczyk