Inauguracja Europejskiej Stolicy Kultury była wydarzeniem cieszącym się olbrzymim zainteresowaniem mieszkańców Wrocławia (według rzecznika ESK w „Przebudzeniu” wzięło udział rotacyjnie nawet 120 tysięcy osób) . Ich entuzjazm osłabł jednak wobec klapy organizacyjnej, jaką skończyła się impreza.
Wydarzenie pod nazwą „Przebudzenie” składało się z kilku elementów. Około godziny szesnastej z czterech miejsc ruszyły pochody symbolizujące cztery duchy miasta. Spod Wrocławskiej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych ruszył „Duch Innowacji”, zaś z zajezdni mieszczącej się przy ul. Grabiszyńskiej „Duch Odbudowy” symbolizujący odnowę miasta po wojennych zniszczeniach. Mający swój początek w zajezdni „Dąbie” pochód „Duch Powodzi” przypominał z kolei o wielkiej wodzie, która nawiedziła Wrocław w 1997 roku. Czwarty pochód pod nazwą „Duch Wielu Wyzwań” miał swój początek w zajezdni przy ul. Legnickiej i odnosił się do wielokulturowej historii miasta.
Wszystkie pochody zmierzały do Rynku, co było przyczyną wielu zatorów. Wściekli kierowcy żartowali, że oto tworzą oni kolejną odsłonę ESK 2016 – „Ducha Korków”. Wszystko przez fakt, że trasy pochodów prowadziły w stronę rynku przecinając wiele ważnych arterii komunikacyjnych. Cieszyły się one jednak sporą popularnością, co było największym osiągnięciem organizatorów. W pochodach uczestniczyły bowiem całe rzesze mieszkańców – także tych, którzy na ogół nie biorą udziału w żadnych imprezach masowych. Olbrzymia frekwencja przełożyła się jednak chaos organizacyjny w kulminacyjnym momencie imprezy.
Finał inauguracji ESK 2016 miał się początkowo odbyć ok. 18:30 na wrocławskim rynku. Pomiędzy poszczególnymi pochodami nie było jednak dostatecznej koordynacji, przez co doszło do ponad godzinnego opóźnienia. Nietrudno sobie wyobrazić, że ludzie marznący na rynku w oczekiwaniu na finał imprezy nie byli z tego faktu niezadowoleni. W komentarzach opisujących inaugurację nie zostawiają oni suchej nitki na organizatorach. „Takiego szamba dawno nie widziałem”, „Sorry, taki mamy klimat”, „Krzysztof Maj do dymisji!” – to tylko kilka, w dodatku tych delikatniejszych, komentarzy znalezionych w internecie. Najbardziej uprzejmi komentatorzy narzekali jedynie na to, że nic nie widzieli.
Rozgoryczenie uczestników imprezy było jednak spowodowane nie tylko opóźnieniami, które można wytłumaczyć olbrzymim zainteresowaniem wśród mieszkańców. Klapą zakończył się bowiem sam finał. Najpierw pojawiły się problemy z dotarciem na Rynek. Osoby będące odpowiedzialne za informowanie uczestników bezradnie rozkładały ręce. Wielu mieszkańców nie wiedziało nawet, że wokół rynku rozstawione są telebimy, na których transmitowana była uroczystość. Tłumy na rynku spowodowały zaś, że kolejne grupy artystów wpadały na siebie, tworząc jeszcze większy chaos. Wisienką na torcie były zaś przerwy w dostawie prądu, przez które nie zrealizowano niektórych punktów programu.
Jednak według organizatorów „Przebudzenie” okazało się największym sukcesem.
-O ile Rynek jest sercem miasta, to żyłami, które pompują do niego krew, są wrocławskie ulice. I okazało się, że miałem rację. Ludzie z Wrocławia są spragnieni kultury, chcą w niej uczestniczyć – mówi Chris Baldwin, reżyser „Przebudzenia” w oficjalnej informacji prasowej.
Jest ona zatytułowana „Wrocław 2016 dumny z mieszkańców”. Wrocław – czyli kto?