Prof. Żaryn w odpowiedzi na tezy prof. Wnuka: „To nie PiS, a państwo polskie prowadzi politykę historyczną”

zaryn_17.jpg

Ta teza w formie zarzutu jest tezą wewnętrznie zakłamaną, bo to nie PiS, a państwo polskie prowadzi politykę historyczną. I rzeczywiście prowadzi ją, tak jak wszystkie inne rządy w państwie też prowadziły. Pytanie natomiast, czy prowadzi dobrze, czy źle

— mówi portalowi wPolityce.pl prof. Jan Żaryn, senator RP, historyk.

wPolityce.pl: Na stronie internetowej miasta Gdańsk ukazał się wywiad z prof. Rafałem Wnukiem z MIIWŚ, w którym wyjaśnia, na czym polega polityka historyczna Prawa i Sprawiedliwości. Mówi o tym, jak PiS przepisuje historię Polski na nowo…

Prof. Jan Żaryn, senator RP, historyk: Być może nie jestem najwłaściwszą osobą do tego, by rozstrzygać, czy ta teza jest słuszna, ale z drugiej strony może bardziej właściwą, ponieważ jednocześnie jestem senatorem RP. Jestem w tej chwili politykiem, nadal pozostając jak najbardziej aktywnym naukowcem – historykiem.

Jest to teza obarczona pewnym błędem logicznym i faktograficznym. Jeżeli ktoś rzeczywiście tworzy cokolwiek w kwestii nie historii jako nauki, ale w kwestii, którą nazywamy polityką historyczną, to oczywiście nie PiS, tylko państwo polskie i jego urzędnicy. Tymi urzędnikami stali się decyzją narodu Polskiego ludzie związani z Prawem i Sprawiedliwością, bądź członkowie PiS.

Trudno o tym mówić w formie zarzutu, ponieważ taki był werdykt demokratyczny w Polsce, który nie jest przez bardzo wielu przyjmowany. Ważniejsze jest co innego. To, że państwo bez wątpienia prowadzi politykę historyczną. Co więcej, prowadzi, bo ma ku temu narzędzia. Niezależnie od tego, czy ktoś to widzi, czy tego nie widzi, narzędzia, które budują tożsamość narodową.

Albo urzędnicy państwa polskiego udają, że tego nie wiedzą i wtedy oszukują społeczeństwo, albo wiedzą, ze te narzędzia są, bo ktoś daje dotacje na jednych artystów, a na innych nie. itd. To wszystko jest w gestii i narzędziach państwa.

Ta teza w formie zarzutu jest tezą wewnętrznie zakłamaną, bo to nie PiS, a państwo polskie prowadzi politykę historyczną. I rzeczywiście prowadzi ją, tak jak wszystkie inne rządy w państwie też prowadziły. Pytanie natomiast, czy prowadzi dobrze, czy źle.

W wywiadzie tym nie tylko powstał zarzut o pisanie historii, ale jest także próba podważenia ukształtowanych już w polskiej tożsamości mitów pozytywnych.

Z jednej strony trzeba powiedzieć, ze istnieje coś takiego, jak nauka, rozwój tejże nauki, badania historyczne i nikt tego w Polsce nie neguje. Istnieje wolność badawcza, której nikt nie odbiera i nikt nie zamierzał odbierać, bo nie jest to w gestii demokratycznego państwa. Istnieje jednak druga kwestia, która ma się trochę nijak do tamtej. Mianowicie jest w naszej teraźniejszości widoczna praca konkretnych środowisk, w tym historycznych, bo mają do tego pełne prawo, oraz różnorodnych środowisk związanych z polską inteligencją, którym udało się wprowadzić do powszechnego kodu polskiego pewne pozytywne mity tożsamościowe. Takimi pozytywnymi mitami bez wątpienia są dwa, które w wywiadzie zamieszczonym na stronie miasta Gdańska zostały bardzo mocno poddane kontestacji.

Pierwszy mit to Powstanie Warszawskie. Wszyscy jesteśmy w jakiejś mierze wychowani w bardzo głębokim przeżywaniu Powstania Warszawskiego. To, że dziś nikt w zasadzie nie śmie nie stanąć o 17:00 w Polsce, by oddać hołd powstańcom, to jest właśnie efekt tego upowszechnienia się pozytywnego mitu dotyczącego Powstania, ofiar, tych, którzy zostali zamordowani, tych, którzy zginęli w wyniku próby podjęcia walki o to, żebyśmy byli wolnym i niepodległym państwem. Dziś nikt przytomny tego nie kontestuje. Jeżeli to robi, to mam wrażenie, że traci tą przytomność i rozróżnienie między budowaniem mitów tożsamościowych, a badaniami naukowymi – które mają własną logikę, i w których jest miejsce na stawianie pytań i szukanie na nie odpowiedzi.

Jest także kwestia Żołnierzy Wyklętych…

Jest to właśnie drugi, mocno w tym kontekście skontestowany mit pozytywny, który udało się wypracować – notabene także z pozytywnym udziałem pana profesora Rafała Wnuka – to jest mit Żołnierzy Wyklętych. Nie negując różnorodności postaw wśród Żołnierzy Wyklętych, nie negując tego, iż jest w micie pewien skrót myślowy, który jest rzecz jasna daleki od precyzyjnych ustaleń badaczy, to fakt, że żeśmy to pokolenie potrafili wydobyć z niepamięci, a wręczy wydobyć z tego potwornie niesprawiedliwego i haniebnego opisu, jako zdrajców i bandytów, to należny się z tego cieszyć i być dumnym, że udało się nam, jako narodowi, wprowadzić bohaterów do panteonu, a nie kontestować na poziomie, w którym widoczna jest ideologiczna niechęć do bardzo konkretnej części tychże Żołnierzy Wyklętych. Mam tu na myślą tę część, która wywodzi się z obozu narodowego

Na czym więc polega problem prof. Wnuka?

Problem pana prof. Rafała Wnuka, polega na tym, że nie lubi on obozu narodowego. Wolno mu oczywiście jako badaczowi, natomiast ja mogę powiedzieć, że nie jestem miłośnikiem tradycji socjalistycznej, ale do głowy by mi nie przyszło, żeby wykreślać z szeroko pojętego podziemia niepodległościowego powojennego Zygmunta Zarębę, czy jakiegokolwiek innego socjalistę niepodległościowego, z Kazimierzem Pużakiem na czele tylko dlatego, że nie jest on z mojej bajki ideowej. To w ogóle jest nie na temat.

Tutaj – w związku z tym – jest jakaś pomyłka intelektualna pana profesora, który nie może się oderwać od własnych emocji i własnego światopoglądu i przyznać, że ktoś poza jego światopoglądem mógł walczyć o niepodległą i suwerenną Polskę.

Wywiad porusza także kwestię używania w stosunku do osób, które zginęły w katastrofie smoleńskiej, słowa „polegli”. Prof. Wnuk jest temu przeciwny…

Tutaj muszę przyznać, ze pan profesor może mieć rację. Mówię to w trybie przypuszczeniowym, bo rzeczywiście w naszej polskiej tradycji i w języku używanym na co dzień, „polegli” to ci, którzy – czego on nie powiedział wprost, ale ja to dopowiem – zginęli w imię wartości patriotycznych i narażali swoje życie w świadomości. To znaczy, ze wiedzieli, ze mogą zginać, ze mogą być zabici, że uczestniczyli w jakimś wojennym wydarzeniu – w bitwie, w powstaniu – ze świadomością, że śmierć jest jednym z wyjść. Jest oczywiście zasadne pytanie, na ile osoby, które leciały do Smoleńska 10 kwietnia 2010 roku, miały prawo i obowiązek przypuszczać, że mogą polec, w takim rozumieniu słowa „poległy”. Czyli ze świadomością, że lecą jako potencjalne ofiary ze strony agresora, kto by nim nie był. Oczywiście tego stanu świadomości my nie odkryjemy. W związku że katastrofa smoleńska jest tak wyjątkowym zdarzeniem, trzeba się zastanowić czy w tym przypadku nie należy zredefiniować czasownika „polec”, ponieważ nie mamy lepszego, żeby oddać to, co się tam zdarzyło. Chociaż dotychczasowy zakres pojęciowy tego słowa może wydać się nam niewystarczający. Jednak „zginąć” również może być niewystarczające.

Pan profesor może mieć rację, ale niech się też zastanowi, czy ta racja, którą on artykułuje wynika z autentycznej refleksji, czy z zacietwierzenia

 

źródło: wpolityce.pl

fot: youtube

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj