Historia rodziny Dąbrowskich, opowiedziana przez córkę. Maria Dąbrowska zwraca uwagę na postawę społeczną i moralną ojca, przedwojennego sędziego a potem adwokata wobec okupanta i władzy ludowej. Przedwojenna inteligencja w zasadzie nie miała problemu z wyborami. Konsekwencje były różne, w wypadku rodziny Dąbrowskich nie były tragiczne.
– Natychmiast jadę do Tarnowskich Gór, będzie wojna! – zawołał Andrzej Dąbrowski 23 sierpnia 1939 roku po usłyszeniu informacji o spotkaniu Ribbentropa z Mołotowem. W Tarnowskich Górach był sędzią, a w sierpniu, jak co roku, spędzał wakacje w Tatrach z żoną i małą córeczką. Pojechał, spakował meble i wyposażenie mieszkania, a żona z dzieckiem udała się do rodziców do Krakowa.
Do Krakowa miały też dotrzeć zapakowane przedmioty. Nie dotarły. Wszystko zginęło.
Po różnych perypetiach Andrzej Dąbrowski dołączył do rodziny. Podjął pracę w sądzie, ale uwierało mu sądzenie rodaków pod władzą agresora. Po przejściu do adwokatury postanowił przenieść się do Zakopanego wraz z rodziną /była już druga córka/. W Zakopanem, po ustaleniu, że adwokat nie jest ani góralem, ani volksdeutschem, okazało się, że nie ma prawa zamieszkać w tym mieście. Zamieszkał więc, w Poroninie.
Wojna trwała, ale na szczęście nie dotykała rodziny w swych najgorszych przejawach. Poronin leżał na uboczu, a w niebezpiecznych sytuacjach prawdopodobnie pomagała bardzo dobra znajomość języka niemieckiego.
Zbliżał się koniec wojny. Adwokat Dąbrowski, kiedyś zaangażowany w plebiscyt na Śląsku, wielki zwolennik powrotu tych ziem do Polski, udał się do Katowic, gdzie już trwały prace organizujące sądownictwo. Podjął się kierownictwa sądu w Zabrzu. Była to typowa praca od podstaw. Trudności łagodził entuzjazm z jakim większość społeczeństwa przyjmowała zakończenie wojny i możliwość, jak się wydawało, realizacji własnych pragnień i ambicji w pracy dla Polski. Bo taki był etos przedwojennej inteligencji. Pracuję nad sobą, zdobywam kwalifikacje, by móc je wykorzystać w działaniach na korzyść ogółu.
Pomimo szerokich horyzontów umysłowych, dość długo kierownik sądu w Zabrzu traktował poważnie różne posunięcia władz akceptując je lub uznając za błędne, tak, jakby nie dostrzegał, że jest to po prostu obca agentura. Świadomość tego rodziła się powoli. Po prostu prawemu i wychowanemu w chrześcijańskich zasadach człowiekowi z trudem przychodziło pogodzenie się z cynizmem nie tylko władz, ale także ich popleczników, niestety, z własnego narodu. Obcy przecież zostali przepędzeni! Niestety, ich miejsce zajęli wykonawcy poleceń drugiego wroga. To już przy twórczej i czynnej osobowości było za trudne do zniesienia. Nie chciał współpracować z agenturą, ale nie potrafił być biernym, więc podejmował się różnych funkcji, które dawały możliwość działań społecznie pożytecznych. Był radnym wojewódzkim, niestety, także członkiem Komitetu Wojewódzkiego Stronnictwa Demokratycznego /uważał tę partię za swoistą przechowalnię inteligencji typu przedwojennego i próbował dzięki niej wprowadzić pewne zmiany w prawie/, a także działał w Zrzeszeniu Prawników Polskich.
Miał 78 lat kiedy wybuchła „Solidarność”. Zapisał się do niej natychmiast, pisał memoriały o uporządkowaniu systemu prawnego Polski, a gdy internowano jego córkę, manifestacyjnie wystąpił z SD. W efekcie, gdy zmarł w 1986 roku nie chciano zamieścić nekrologu w czasopiśmie Stronnictwa.
I taką klamrą zamknął się czas od 23 sierpnia 1939 roku przedwojennego polskiego inteligenta.
Artykuł współfinansowany przez Fundacje KGHM Polska Miedź
Czytaj: Brawurowa akcja AK w niemieckim Breslau