Pokazowy proces przeciwko Prymasowi Polski nie odbył się dzięki bohaterskiej postawie jego najbliższego współpracownika bpa Antoniego Baraniaka. Źródło bestialstwa służb więziennych wobec więźnia w koloratce pochodziło ze Wschodu.
Kardynał Stefan Wyszyński podczas internowania w Rywałdzie Szlacheckim, Stoczku Warmińskim, Prudniku i Komańczy, nie zdawał sobie sprawy z działań katów Służby Bezpieczeństwa przeciwko Kościołowi katolickiemu i kapłanom. A zwłaszcza tego, czego w mokotowskim więzieniu doświadczał bp. Antoni Baraniak.
Prymas Polski wraz ze swoim sekretarzem bp Baraniakiem zostali aresztowani tej samej nocy z 25 na 26 września 1953 roku.
Agenci SB wywieźli Prymasa w miejsce odosobnienia, natomiast jego sekretarza do śledczego więzienia na ul. Rakowieckiej w Warszawie. Tam najpierw „po dobroci” próbowano wymóc na duchownym fałszywe zeznania przeciwko najwyższemu dostojnikowi Kościoła katolickiego w Polsce a gdy perswazja nie przyniosła spodziewanych efektów przystąpiono do twardych metod rozmiękczania kapłana.
Biskup w ciągu trzech lat uwięzienia – ponad dwa lata w areszcie śledczym, następnie wskutek ciężkiej choroby u księży Salezjanów w Marszałkach i Krynicy przez 10 miesięcy – nigdy nie powiedział złego słowa o Kardynale Wyszyńskim. Komuniści „dobrowolnymi” zeznaniami chcieli doprowadzić do zorganizowania pokazowego procesu Prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego. Celem było osłabienie i rozbicie Kościoła katolickiego, rozproszenie i zastraszenie kapłanów, wreszcie spokojną ateizację narodu polskiego. O ile aresztowanie Prymasa i jego sekretarza było nagłośnione, wraz z podaną winą i spodziewaną karą, to już media wobec faktu długiego oczekiwania na „wiadome” zdrady Prymasa Wyszyńskiego milczały.
Niezłomny kapłan, pomimo tortur, głodzenia, bicia, wielogodzinnych przesłuchań a także poniżenia godności człowieka i godności kapłańskiej nie przyznał się do działań na szkodę państwa polskiego. Ani on, mówił w śledztwach, ani Prymas Polski nigdy nie współpracowali z żadnym wywiadem, ani nie prowadzili politycznej działalności, jedynie duszpasterską. Kilkucentymetrowe pręgi na plecach kapłana świadczyły o metodach śledczych na ul. Rakowieckiej. Lekarki, które tuż przed śmiercią opiekowały się schorowanym biskupem twierdziły, iż ślady świadczyły o „ciosach zadawanych jakimś ciężkim, gładkim narzędziem”.
Śledczy opisali wszystkie spotkania z bp Baraniakiem. Odbywały się mniej więcej co trzy dni. W sumie napisali 145 protokołów z przesłuchań. Wiemy o karcerze mokrym. To najniżej położona cela, z nieustannie ściekającymi fekaliami z sufitu i ścian. Kapłan stał tam – pochylony ze względu na niski strop – w ekstrementach przez wiele miesięcy. Oprócz tego przebywał kilka do kilkunastu dni w wilgotnej ciemnicy, bez jedzenia i picia. Kaci upokorzyli księdza dodatkowo, wrzucając go tam nago. Biskup wcześniej odprawił rekolekcje po których był wzmocniony duchowo. Wówczas podjął postanowienie, „że cokolwiek mu się zdarzy, on nigdy nie będzie świadczył przeciwko księdzu prymasowi, no i że gotów jest oddać swoje życie za sprawę Kościoła. I[…] podkreślił, że to była dla niego taka największa pomoc i siła. I taki pozostał: niezłomny”.
Źródło: przystanekhistoria.pl; dzieje się.pl;
Publikacja powstała dzięki wsparciu Fundacji KGHM Polska Miedź
Publikacja powstała dzięki wsparciu Fundacji KGHM Polska Miedź