Z powodu stale pogarszającego się stanu gospodarki w pogrążonym komunistycznym reżimem kraju, 12 grudnia 1989 roku odbyło się posiedzenie Rady Państwa. Podczas obrad zdecydowano o wprowadzeniu stanu wojennego na terenie całej Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Następnego dnia, w nocy z soboty na niedzielę, rozpoczęły się ogólnopolskie aresztowania przedstawicieli opozycji. Jedną z akcji przeprowadzanych przez kilkadziesiąt tysięcy funkcjonariuszy i żołnierzy była „Jodła”, mająca na celu internowanie osób uznanych za stanowiące zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa.
Wśród zatrzymanych znalazł się Jan Ludwiczak, aktywny działacz opozycji antykomunistycznej i pracownik Kopalni Węgla Kamiennego „Wujek”. Wiadomość o jego aresztowaniu w przeciągu dwóch godzin trafiła do pracujących na nocnej zmianie górników. Gdy o szóstej rano tego samego dnia wyemitowano przemówienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego, powód zatrzymania Ludwiczaka stał się jasny. Po porannej mszy odbyło się zebranie pracowników kopalni, na którym podjęto decyzję o rozpoczęciu strajku. Górnicy mieli wstrzymać się od pracy, dopóki Jan Ludwiczak nie zostanie zwrócony do „Wujka”. Bezprawne uwięzienie działacza politycznego nie było jedynym czynnikiem, który pokierował robotników na drogę protestu. Sprzeciwiali się oni jednocześnie planowanej militaryzacji kopalni.
Kopalnia „Wujek” nie była sama w rebelii przeciw aresztowaniom i stanowi wojennemu. Na terenie ówczesnego województwa katowickiego około 50-ciu zakładów pracy podjęło podobne działania. Wliczały się w to dwie inne kopalnie węgla kamiennego, „Zofiówka” i „Staszic”. To właśnie tam Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej zaczęły brutalne tłumienie protestów. Pacyfikacja jednocześnie miała służyć jako sposób zastraszenia innych uczestników strajku i zmuszenia ich do zaprzestania manifestacji. Dzień po bezowocnych negocjacjach z komisarzem wojskowym, 15 grudnia, do pracowników „Wujka” dotarły wieści o zduszaniu strajków w sąsiednich kopalniach. Stało się wtedy oczywiste, że ostatecznie ZOMO przyjdzie też do nich. Tego samego dnia w Urzędzie Wojewódzkim odbyła się narada Wojewódzkiego Komitetu Obrony, na której padła decyzja o pacyfikacji trzech kolejnych kopalni: „Andaluzji”, „Juliana” oraz właśnie „Wujka”.
Górnicy rozpoczęli więc przygotowania, by w miarę możliwości jak najlepiej stawić opór przed agresorem. Za broń i środek obrony służyć im miały metalowe przedmioty, przede wszystkim półtorametrowe pręty. Położony niedaleko szpital także został odpowiednio przyszykowany – w razie potrzeby mógł przyjąć do 150 pacjentów. Na terenie samego „Wujka” strajkować miało trzy tysiące robotników.
Rankiem 16 grudnia, około godziny ósmej, kopalnia otoczona została przez milicję, później wspartą przez wojsko. Przywitani zostali przez niemal siedmiuset górników zebranych na placu kopalnianym, wyposażonych w hełmy i arsenał składający się z prętów, trzonków narzędzi, lin i łańcuchów. Przeciwko nim skierowano siły tworzone przez niecałe 1500 milicjantów, 800 żołnierzy z 22 czołgami i 44 wozami bojowymi. Dowodzącym akcji ze strony pacyfikatorów był płk Kazimierz Wilczyński. Podczas jego przemowy górnicy odśpiewali „Mazurka Dąbrowskiego” oraz „Boże, coś Polskę”. Wielokrotne rozkazy rozejścia się zostały zignorowane, a protestujący pozostawali niewzruszeni. Po narzuconym przez siły pacyfikujące opuszczeniu terenu przez kobiety, mieszkańców osiedla i rodzin strajkujących rozpoczął się szturm na kopalnię. Ogrodzenie staranowały czołgi, zatrzymane później przez postawione barykady. Oddziały milicji, którym udało się wtargnąć na teren zakładu, rzucały do górników petardami, a w zamian górnicy celowali w nich czym tylko się dało – kamieniami, śrubami czy stalowymi kątownikami.
Protestującym udało się zmusić siły milicyjne do częściowego wycofania się, podczas którego zdołali przechwycić trzech funkcjonariuszy. Dowodzący akcją pułkownicy wystosowali wtedy prośbę do generałów o pozwolenie na otworzenie ognia, której nie otrzymali. Kazano im natomiast wycofać oddziały, co jednak nie oznaczało końca operacji. Zwiastowało to jedynie dokonanie największej zbrodni stanu wojennego.
O godzinie 12.30 na teren kopalni przybył pluton specjalny ZOMO, pod przywództwem sierż. Romualda Cieślaka. Gdy wystrzelone w powietrze strzały ostrzegawcze nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, sierż. Cieślak podjął decyzję o skierowaniu broni w górników, wynikiem czego dziewięciu mężczyzn straciło życie, najmłodszy z nich w wieku 19 lat. Pięciu strajkujących zginęło na miejscu, a czterech później, w punktach pomocy medycznej. Oprócz ofiar śmiertelnych obrażenia poniosło 23 protestujących oraz 41 funkcjonariuszy. Był to decydujący moment, który przesądził o losie KWK „Wujek”. Od załogi zażądano natychmiastowego przerwania strajku i opuszczenia kopalni. Strajkujący zgodzili się, a pacyfikacja dobiegła końca. Ostatni górnik wyszedł z terenu zakładu przed godziną 20.
Publikacja powstała dzięki wsparciu Fundacji KGHM Polska Miedź