Paweł Zarzeczny, dziennikarz sportowy, rozmawia z „Gazetą Polską Codziennie” o kontrowersyjnym wyniku biegu na 800 m kobiet i problemie płciowości w sporcie żeńskim.
Jak Pan skomentuje wyniki biegu na 800 m kobiet, w którym wygrała zawodniczka z Afryki Południowej Caster Semenya, a nasza biegaczka Joanna Jóźwik oficjalnie zajęła piąte miejsce?
Oczywiście historia ta jest w najwyższym stopniu żenująca – startuje facet z kobietami, w dodatku facet, o którym wiadomo, że nie ma macicy, ale dwa jądra. Wcześniej brał leki obniżające poziom testosteronu, lecz pozwolono mu je odstawić, a wtedy zaczął poprawiać wyniki po 7 sekund na 400, 800 i 1500 m. W związku z tym to jest rozbój w biały dzień. Można powiedzieć: triumf filozofii gender nad zdrowym rozsądkiem. A to wszystko na skutek werdyktu trybunału arbitrażowego w Lozannie, który uznał, że badanie płci jest dyskryminacją kobiet. W moim przekonaniu dyskryminacją kobiet jest raczej to, że startują z nimi mężczyźni.
W jaki sposób dzisiaj weryfikuje się i określa płeć zawodniczki?
W tej chwili w ogóle się tego nie robi, dlatego że prawnicy uznali, iż jest to rodzaj nadużywania intymności. Trudno to nawet logicznie wytłumaczyć. Natomiast o co w tym szaleństwie chodzi, najlepiej uwidocznił poseł do Bundestagu z partii AfD (Alternatywa dla Niemiec) Steffen Königer, który zwracając się do zgromadzonych deputowanych, wymienił 60 płci. Przywoływany do porządku i napominany, by kończył, argumentował, że po prostu respektuje prawo, które nakazuje mu przywitać każdego z posłów. Tych aberracji jest tak wiele, że w którymś momencie prowadzi to do absurdów, mniej więcej takich jak to, że nasza zawodniczka, zresztą śliczna dziewczyna, musi konkurować z facetem, i oczywiście przegrywa.
Zajmujące po biegu czwarte miejsce Kanadyjka Melissa Bishop i piątą pozycję nasza Joanna Jóźwik stwierdziły, że czują się, jakby zajęły stosownie miejsca pierwsze i drugie. Jak Pan odbiera te wypowiedzi?
Jako objaw bezradności, bo właściwie jaki te dziewczyny miały wybór? Mogły w ogóle nie wystartować na igrzyskach, ale wtedy zaprzepaściłyby lata ciężkich treningów i ciężkiej pracy – pół życia harówki. To objaw absolutnej bezradności w świecie poprawności politycznej.
Jak wypowiedzi obu zawodniczek zostały przyjęte przez działaczy MKOl?
Są pomijane trochę na zasadzie, że trzeba przeczekać, a sprawa przyschnie. Dla mnie jest to o tyle skandaliczne, że przecież nikt nie musiał zezwalać na start biegaczki z Południowej Afryki Caster Semenyi. Wystarczyło powołać się na dowolny paragraf i powiedzieć, że np. nie przeszła badań okresowych w jakimś tam czasie. Naprawdę, lekceważenie wysiłku tysięcy trenujących kobiet tylko dlatego, żeby postąpić zgodnie z wyrokiem jakiegoś sądu… to mi przypomina nasz Trybunał Konstytucyjny.
A my mówimy o werdykcie Sportowego Sądu Arbitrażowego w Lozannie.
Tak, ten trybunał zachowuje się trochę jak Trybunał Konstytucyjny, to znaczy on ustala, co jest dobre, a co niedobre i nawet kto jest dopingowiczem, a kto nie. A reszta świata potulnie poddaje się jego wyrokom. Trudno powiedzieć, jak silne jest lobby genderowe, natomiast jedną rzecz trzeba powiedzieć uczciwie, że my też nie jesteśmy bez winy: wobec naszych dwu mistrzyń olimpijskich podnoszono bardzo poważne zarzuty, że były mężczyznami.
Chodzi o Stanisławę Walasiewiczównę i Ewę Kłobukowską?
Tak. Pierwsza z nich to jeszcze przedwojenna mistrzyni olimpijska i rekordzistka świata na 100 m. Jej prawdziwa kondycja została ujawniona dopiero w czasie sekcji zwłok po wypadku samochodowym, w którym zginęła. Okazało się, że miała narządy płciowe męskie. Co w tej sytuacji zastanawia, to to, że miała również męża, któremu widocznie to nie przeszkadzało. Drugą ciekawostką jest to, że w czasie swojej kariery wielokrotnie zarzucała rywalkom, iż to one są mężczyznami. Jak widać, problem płci w sporcie, w ruchu olimpijskim, funkcjonuje od bez mała stu lat. A mówiąc o sprawie Caster Semenyi, to jeśli spojrzeć na zarys jej żuchwy, wyraźnie widać zdecydowane cechy androgeniczne, podobnie zresztą jak u Walasiewiczówny. Drugą naszą androgeniczną mistrzynią jest Ewa Kłobukowska, którą u nas otacza się nimbem osoby skrzywdzonej. Śledziłem jej późniejsze losy, które potwierdzają podejrzenia – Kłobukowska wyjechała do Czechosłowacji, gdzie została kierownikiem budowy. Najwyraźniej dobrze czuła się w męskim towarzystwie.
A tak na marginesie, po czym można stwierdzić, że ktoś jest kobietą? Np. nasza inna wybitna sportsmenka Irena Szewińska również była posądzana o to, że z nią jest coś nie w porządku, bo jak na kobietę za szybko biega i za daleko skacze. Ale Szewińska urodziła dwóch synów. Macierzyństwo jest właśnie bezsprzeczną miarą kobiecości. Natomiast wszelkie inne kryteria zawsze można tak ustawić, że facet będzie babą, a baba facetem.
A tymczasem Caster Semenya rok temu wzięła ślub ze swoją koleżanką?
Tak, to prawda. Tu zresztą dotykamy szerszego zjawiska. Np. niedawno jeden z tenisistów ukraińskich, notowany w pierwszej 50.światowego rankingu ATP, powiedział, że z połową tenisistek ziemnych nie da się umówić na randkę, bo to generalnie są sami faceci albo jakieś lesbijki itd. Zresztą wystarczy spojrzeć na Serenę Williams, której muskulatura jest absolutnie niesamowita. Idąc dalej, połowa reprezentacji w żeńskiej piłce nożnej jest skażona dokładnie tym samym problemem, jak i ponad połowa, tak ok. 60 proc., WNBA, czyli zawodniczek żeńskiej koszykówki zawodowej. Problem dotyczy całego sportu żeńskiego.
Jest z tego jakieś wyjście?
Jedyny sposób to zrobić kategorię „open”, gdzie zawody rozgrywa się bez rozróżnienia na płcie. Są przecież takie wypadki, że kobiety są sprawniejsze od mężczyzn. Np. w dyscyplinach wytrzymałościowych depczą nam po piętach, jak Paula Radcliffe, która w maratonie osiągała wyniki dużo lepsze niż większość mężczyzn. A zatem chodzi o kategorię „open” bez podziału na płcie i wówczas wszystkie wątpliwości się rozmyją, bo w przeciwnym wypadku cały czas mamy do czynienia z szalbierstwem i oszustwem, aż jest to niesmaczne. Mnie boli to, że nasza Joanna Jóźwik, prześliczna dziewczyna, smukła jak łania, na oczach całego świata przegrywa, bezczelnie ogrywana przez jakiegoś faceta.
Czy wypadek Caster Semenyi w tej kategorii skandalu jest według Pana numerem jeden, czy są lub były jakieś bardziej spektakularne?
Oczywiście takich wypadków było znacznie więcej. Do dzisiaj pamiętam rekord świata na 800 m Jarmili Kratochvílovej – zawodniczki, która codziennie rano goliła się żyletką. Jej rekord to 1,53,38, który ustanowiła w 1983 r. w Monachium, a wynik był o mniej więcej 10 s. lepszy niż wyniki innych biegaczek z epoki. Z takim rezultatem Kratochvílová i dzisiaj wygrałaby w Rio. Tak więc problem istnieje od dawna i będzie istniał, póki się nie wprowadzi dwu rzeczy: kategorii „open” i nie zrezygnuje z testów antydopingowych, które jak wiemy, nie mają żadnego sensu, skoro po ośmiu latach zabiera się medale z Pekinu, a więc można przyjąć, że za jakiś czas te medale będzie można odebrać i po stu latach. Czy trzeba innej ilustracji do twierdzenia, że idea olimpijska dawno się skończyła?
By zakończyć w nieco innym nastroju, co w Rio się Panu najbardziej podobało?
Muszę powiedzieć, że to, jak nasze wioślarki odbierały złote medale. Dziewczyny stały na przystani, a nad nimi wznosiła się słynna góra Głowa Cukru z figurą Jezusa Chrystusa. To był moment, w którym można sobie uzmysłowić, jak niewielki jest człowiek wobec wielkości Jezusa. A wracając do Joanny Jóźwik, gdybym był ministrem sportu, to bym jej wręczył srebrny medal za drugie miejsce w biegu na 800 m i wypłacił stosowną nagrodę. Jak to się mówi, nawet jeśli się przegrywa, trzeba przegrywać z fasonem. Nie możemy się poddawać ani genderowi, ani innymi wynalazkom, bo dzieci z tego nie będzie, a my mamy politykę prorodzinną.