Minister Anna Zalewska przedstawiła dzisiaj założenia ustawy, która umożliwi przeprowadzenie reformy edukacji: powrotu do ośmioletniej podstawówki i czteroletniego liceum (lub pięcioletniego technikum). Tak naprawdę to doprecyzowanie informacji, które ogłaszała pod koniec czerwca, w tym samym momencie na konferencji w Toruniu i w wywiadzie ze mną. Niewiele, chyba zbyt mało, pojawiło się nowych informacji, co ułatwia totalny ostrzał tej reformy, formułowanie najdzikszych domniemań i żerowanie na lękach.
Okazuje się nagle, że gimnazja to wymóg naszej racji stanu, fundament polskiego życia umysłowego, gwarant rozwoju narodu. Choć wcześniej liberalne elity traktowały te szkoły jako zło konieczne, a czasem na nie narzekały. Rzecz w polityce: szkolnictwo staje się, jak każda przestrzeń w Polsce, polem batalii na śmierć i życie.
Jestem zwolennikiem tej reformy. Dwie jej podstawowe racje minister Zalewska wykłada nieustannie. Po pierwsze, mniej będzie progów edukacyjnych, które wiążą się z rozbijaniem szkolnych społeczności, wchodzeniem w nowy nieznany świat, świat innych nauczycieli i kolegów. To może sprzyjać stabilności, zmniejszać stres, ułatwiać efektywne wychowanie.
Po drugie dla wszystkich młodych ludzi decydujących się na matury ogólnokształcące nowy system wydłuża czas kształcenia ogólnego. Dziś liceum najpierw dokańczało program gimnazjalny, a od drugiej klasy stawało się kompletem przygotowawczym do matury. Kształcenie ogólne pozwala ukształtować lepszego i bystrzejszego obywatela. Choć oczywiście ostateczną odpowiedź na pytanie, czy tak będzie, dostaniemy, kiedy poznamy nowe szkolne programy.
I tu mój pierwszy niepokój. MEN niemal cały zeszły rok się wahał, co z politycznego punktu widzenia rozumiem, ale co czyni go dziś nieprzygotowanym co do wielu szczegółów. Możliwe, że skoro już zmarnowano sporo czasu, warto było przesunąć tę reformę jeszcze o jeden rok. Zdecydował zapewne wzgląd na kalendarz polityczny. Obawa, że odkładanie spowoduje zduszenie reformy w zarodku po ewentualnym przegraniu wyborów i zmianie konstelacji.
Ale koszt tego jest. Do naturalnej ceny, jaką płaci się za przejściowy zamęt dochodzi obawa wynikająca z niewiedzy. Dam jeden przykład. Dzieci, które poszły w tym roku do szóstej klasy podstawówki, mają program historii rozpisany na dwa lata. Nie został on zmieniony, więc w tym roku dojdą do współczesności. Ale ponieważ zostaną w swoich szkołach dwa lata dłużej, będą miały następne dwa lata historii. Czego się będą wtedy uczyły? Powtarzały to samo? Może jakiś pomysł by się i znalazł, ale na razie go nie znamy, bo nie stworzono nowej, przejściowej w istocie, podstawy programowej. A nauczyciele i rodzice pytają. A politycy opozycji i media podsycają niepokój.
Są i takie koszty, jakich nie da się uniknąć. Wizja dokańczania podstawówki w budynkach gimnazjalnych oznacza, że w wielu miejscach ta sama szkoła będzie rozparcelowana między dwa różne miejsca. Jeśli są obok siebie, proszę bardzo. Ale jeśli stoją oddalone pół kilometra od siebie? Nauczyciele, a w pewnych sytuacjach i same dzieci, będą przebiegały z jednego do drugiego, czasem przez 10 minut przerwy? Możliwe, że i ten problem jest do pokonania, ale mało jest czasu aby obmyślać recepty, skoro to wszystko zacznie się już za rok.
Są też niebezpieczeństwa demonizowane. Wizja masowych zwolnień nauczycieli niekoniecznie się spełni, jeśli w wydłużonych podstawówkach klasy będą mniejsze niż dziś w gimnazjach. Co więcej przedmioty specjalistyczne typu biologii, fizyki czy historii będą przecież obecne w siódmej a potem ósmej klasie, więc pojawi się tam zapotrzebowanie na nowych przedmiotowców. Gdy do tego dodać więcej kształcenia ogólnego w liceach, a także skądinąd atakowany efekt skumulowania w pewnym momencie dwóch licealnych roczników, godzin dla belfrów nie zabraknie.
Problemem może być, poza przejściowym kadrowym zamętem, poczucie degradacji niektórych nauczycieli wypychanych z gimnazjów do podstawówek, choć podczas wchodzenia w życie reformy Handkego nikt nie przejmował się wypychaniem kadry z liceów do gimnazjów. Kłopotem jest też roztrwonienie dorobku niektórych elitarnych gimnazjów. Wizja pani minister: to niech sobie stworzą podstawówkę, jest mocno naiwna. Przecież w pierwszych klasach podstawówki odbywa się nauczanie początkowe. Obecna kadra gimnazjów w ten sposób akurat zatrudnienia nie utrzyma. Trudno też, przez przyjęcie siedmiolatków, o zachowanie szyldu dobrej szkoły językowej czy powiedzmy katolickiej.
Odrzucam natomiast, choć widzę problem, jeden z głównych argumentów obrońców obecnego systemu. Narzekają oni, że nowy model będzie sprzyjał podtrzymywaniu i wydłużaniu małych wiejskich szkół zamiast szybszego zabierania młodych ludzi z ich naturalnych środowisk do lepszych szkół w mieście. Po pierwsze gimnazja istnieją też w niewielkich ośrodkach. Ale gdyby nawet pojawił się taki efekt, receptą nie jest porzucanie swoich środowisk a raczej ich ciągnięcie w górę. Małe szkoły bywały nie raz i nie dwa zaczynem cywilizacji w swoich miejscowościach. Teraz i tak o to trudniej – z powodu niżu demograficznego. Ale wolę ich wspieranie niż powolny zanik.
Te wszystkie argumenty nie podważają jednego wniosku. Skoro MEN najpierw zwlekał, a potem przystąpił do bardzo pośpiesznego uderzenia, musi się śpieszyć naprawdę. Czym szybciej pojawią się podstawy programowe, tym mniejsze obawy, choćby rodziców dzieci, które w tym roku idą do szóstej klasy i nie wiadomo, czego będą się uczyły za rok. Pani minister: trzeba niestety zakasać rękawy. Piszę to jako życzliwy kibic zgodny z zasadniczym pani założeniem, z deklarowanymi celami.
Na koniec jeszcze uwaga na boku. Szkoła staje się polem bitwy nie tylko co do zasadniczych kwestii: organizacji i programów. Oto w „Gazecie Wyborczej” czytam, że zbrodnią małopolskiej kurator jest polecenie aby podległe jej szkoły delegowały poczty sztandarowe na patriotyczne uroczystości. Przy czym nie chodzi o jakieś polityczne imprezy, a o takie chyba dla nikogo bezsporne „eventy” jak 3 Maja czy 11 Listopada.
Na miły Bóg, to i tego będziemy się czepiać? Wychowanie patriotyczne na tym m.in. polega. Co proponujecie innego? Głosowanie, czy warto obchodzić te święta? Dawno już nie czytałem podobnego absurdu. Ale to przedsmak dopiero tego, co nastąpi.
źródło: wpolityce.pl
fot: youtube