Minęło wiele lat, a takich oficerów, którzy przeszli już szkolenie na zachodnich uczelniach, mamy już bardzo wielu. Zbyt łatwo pozwalamy im odejść, (…) a zamiast tego powinni w tego typu strukturach sojuszniczych obejmować flagowe stanowiska, awansować, rozwijać się i reprezentować interes narodowy Polski także poprzez nieformalne kontakty
– mówił w rozmowie z portalem wPolityce.pl gen. Roman Polsko, były dowództwa jednostki specjalnej GROM.
wPolityce.pl: Wywołana wrzawa wokół Eurokorpusu jest uzasadniona? Czy ta struktura militarna jest dla nas tak ważna i strategiczna z punktu widzenia obronności?
Gen. Roman Polko: Z punktu widzenia polskiego interesu narodowego, bo od tego zacznijmy, niezwykle ważne jest budowanie własnego potencjału obronnego, ale też tworzenie zdolności koalicyjnych, bo sami nie będziemy w stanie przecież obronić się na wypadek agresji ze strony Rosji. To, że Amerykanie są tymi partnerami, na których można polegać, co widzimy gołym okiem, nie oznacza, że możemy się obrażać na Niemców czy Francuzów, to w końcu oni są bliżej naszych granic.
Nie jest dobrym pomysłem wycofywanie naszych ludzi z Eurokorpusu, chociaż ta struktura rzeczywiście jest daleka od doskonałości, natomiast brak naszej obecności czy też zmniejszona obecność, w dużym stopniu będzie ograniczała kształtowanie tej struktury. Lepiej być tam i mieć swoich dowódców i oficerów, niż pozwolić, aby działo się to poza nami, bo nieobecni nie mają racji, a później będziemy mieć pretensję, że znów w dyskusji o bezpieczeństwie Europy polski głos jest niesłyszany i nierozumiany.
Ponadto widzę dzięki tej strukturze także korzyści dla samych Sił Zbrojnych. Eurokorpus pozwala na międzynarodowe obycie, dobre kontakty i relacje, a w sytuacji ćwiczeń i wspólnych manewrów, z pewnością oficerowie, którzy przejdą przez Eurokorpus, będą sobie lepiej dawać radę, niż ci, którzy zamknęli się tylko na swoim podwórku.
MON tłumaczy swoją decyzję o ograniczeniu zaangażowania w Eurokorpusie potrzebą gospodarowania sił ze względu na flankę wschodnią. To ona jest w naszym głównym zainteresowaniu…
Jeżeli chcemy bronić wschodniej flanki, to nie tylko samodzielnie, ale także w ramach struktur sojuszniczych. W ambicji 150-tysięcznej armii mieć kilkuset, czy tak naprawdę kilkudziesięciu oficerów w Eurokorpusie, mieć oficerów, którzy chcą mieć jasno sprecyzowaną misję, to jednak nie jest chyba za duży „wydatek”. Należałoby być obecnym w strukturach dowództwa, i w taki sposób kształtować Eurokorpus, żeby rzeczywiście i ta struktura była zaangażowana w realizacji tych interesów, które są istotne z naszego punktu widzenia.
Gdy chodzi o wschodnią flankę NATO, to nie da się tego zrobić, jeżeli wycofujemy oficerów i nie staniemy się państwem ramowym, tak jak to wcześniej strategicznie przewidywano. Myślę, że również istotne byłoby jednak tę decyzję skonsultować z prezydentem, a nie tylko informować Zwierzchnika Sił Zbrojnych o podjętym postanowieniu.
W takim razie dlaczego MON mógł podjąć taką decyzję? Czym to może być motywowane?
Obawiam się niestety, że to wina krótkiej ławki. W ostatnich latach, a nie jest to kwestia wyłącznie ministra Macierewicza, bo dotyczy to także Klicha i Siemoniaka, jest niestety coś negatywnego w tym, że pozbawiamy się doświadczonych oficerów i żołnierzy, którzy mogliby zrobić coś jeszcze w strukturze obronności. Mam teraz takie déjà vu sprzed 18 lat, gdy wstępowaliśmy do NATO. Mój batalion był obecny w wielu różnych strukturach, ponieważ trudno byłoby znaleźć innych oficerów, którzy znają języki obce, znają procedury i w tych sojuszniczych strukturach potrafią się odnaleźć. 18. Batalion to potrafił. Ale od tego czasu minęło wiele lat, a takich oficerów, którzy przeszli już szkolenie na zachodnich uczelniach, mamy już bardzo wielu. Zbyt łatwo pozwalamy im odejść, pozbywamy się ich tak naprawdę. Oni odchodzą w nicość, a zamiast tego powinni w tego typu strukturach sojuszniczych obejmować flagowe stanowiska, awansować, rozwijać się i reprezentować interes narodowy Polski także poprzez nieformalne kontakty.
Na koniec chciałbym zapytać o poważny incydent w Łucku na Ukrainie, gdzie ostrzelano z granatnika polski konsulat. Jak Pan Generał oceniłby to wydarzenie?
Ja rzeczywiście oceniałbym to jako prowokację, albo świadomą, albo zrealizowaną przez pożytecznych idiotów, zachęconych przez propagandę Kremla, która ma na celu pogorszenie relacji polsko-ukraińskich. Wierzę w to, że Ukraina dołoży jednak większych starań, by zabezpieczyć placówki dyplomatyczne, w tym polskie, ponieważ chodzi w tym momencie o bezpieczeństwo naszych obywateli. Mam też nadzieję, że nie pogorszy to naszych stosunków, ponieważ bezpieczna i stabilna Ukraina, która nie poddaje się prowokacjom polityki kremlowskiej, dążącej do skłócenia Warszawy i Kijowa, rozgrzebującej istotne, ale dawne jednak konflikty, jest jednak naturalnym buforem chroniącym nas przed Rosją. Ta demokratyczna Ukraina jest więc dla nas ważnym gwarantem stabilizacji. Z tego powodu to się nie podoba Kremlowi, który niejeden już raz próbował zdyskredytować i prowokować ukraińskie władze. To wydarzenie może być także tego elementem, właśnie tego typu działań propagandy rosyjskiej.
źródło: wpolityce.pl